Chłód tylko na chwilę

25 paź 2016

Trawestując kwestię z kultowego „Kubusia Puchatka”, można by powiedzieć, że w samochodzie zacnej marki, którego historię opisujemy, im bardziej klimatyzacja była potrzebna, tym bardziej się wyłączała.

chlod-2Uniwersyteccy specjaliści twierdzą, że niektóre zwierzęta są nad wyraz pojętne i błyskawicznie się uczą. Jako przykład podawane są tu szczury, które w krótkim czasie potrafią znaleźć wyjście z labiryntu metodą „prób i błędów”. Polega ona na tym, że po sprawdzeniu, iż jakiś korytarz jest ślepy, szczur nie wchodzi weń powtórnie, lecz wybiera następny, bo a nuż będzie on prowadził do upragnionej wolności?

Są jednak również zwierzęta stosujące „metodę powtórzeń”. Gdy wstawić im do klatki rozległą przeszkodę na ich stałej drodze do pojemnika z pożywieniem, będą się uporczywie wspinać na tę przeszkodę, zamiast ją po prostu obejść. Dla stworzeń tych labirynt stanowi nie lada kłopot i potrzebują one wielokrotnie więcej czasu niż szczury, by go pokonać.

Opisana poniżej historia dowodzi, że „metoda powtórzeń” jest być może wkodowana także w nasz ludzki genotyp, a przynajmniej w genotyp niektórych mechaników samochodowych. Tych mianowicie, którzy wyznają zasadę, że gdy nie za bardzo wiadomo, jak coś naprawić, to trzeba spróbować w ten sposób, w jaki już kiedyś się robiło – może pomoże i tym razem.

Konieczność dość uciążliwa

Rzecz cała zaczęła się w pewien dość chłodny, wrześniowy dzień, który nastał po tygodniu upałów. W autoryzowanym serwisie samochodów bardzo zacnej marki pojawił się wtedy klient z autem na gwarancji, narzekając, że po włączeniu klimatyzacji przyciskiem z napisem AC (oryginalna nazwa w języku producenta pojazdu, brzmiąca „Klimanalage” nie zmieściłaby się na klawiszu nawet bez rodzajnika „eine”) tylko przez pewien czas do kabiny tłoczone jest schłodzone powietrze. Trwa to kilka, kilkanaście minut, po czym rychło daje się odczuć, iż nastawione przez kierowcę 21ºC, to jedynie pobożne życzenie, bo we wnętrzu robi się dużo, ale to dużo, cieplej. Jednocześnie po wyłączeniu klimatyzacja nie daje się już powtórnie włączyć, pomimo walenia pięścią w guzik, co bardzo pomagało w przypadku radzieckiego telewizora marki Rubin. Dopiero zatrzymanie silnika poprzez wyłączenie zapłonu, a następnie powtórne uruchomienie auta sprawia, że z klimatyzacji znów można się cieszyć, choć też tylko przez pewien, niedługi zresztą czas.

Ponieważ konieczność zatrzymywania się co parę kilometrów, by zapewnić sobie komfort termiczny właściciel auta uznał za dość uciążliwą, zwrócił się, jak zostało przed chwilą wspomniane, o usunięcie tej przypadłości. W serwisie spotkał się z pełnym zrozumieniem, poproszony został oczywiście o pozostawienie samochodu na dzień, góra dwa. Sam z kolei poprosił o zawezwanie taksówki, bo „jak się ciągle jeździ w interesach coraz nowszymi samochodami, to po co wiedzieć, gdzie po taksówkę dzwonić”. Jak pokaże dalszy ciąg niniejszej historii, wiedza taka bywa jednak przydatna, a posiadacz pojazdu zacnej marki z niezupełnie dobrze działającą klimatyzacją w końcu ją zdobył.

Warsztat, nie uniwersytet

Uzupełnienie braków w wykształceniu zawdzięczał przede wszystkim temu, że do naprawy swego pojazdu wybrał serwis słynący w całej autoryzowanej sieci. Był on słynny mianowicie z tego, iż właściciel nie rozpieszcza personelu, wysokimi pensjami nie demoralizuje, na nauki żadne nie posyła, gdyż „to jest warsztat, a nie uniwersytet”. Do szkoleń nie przekonywał go nawet fakt, że w tzw. międzyczasie wchodziły do użytku kolejne modele aut, coraz mniej i mniej podobne do poprzednich.

Nawarstwiona w ten sposób niewiedza była tak duża, iż przy weryfikacji reklamacji zgłoszonej przez właściciela auta zacnej marki mechanicy nie mieli pewności, czy ma on rację czy nie? Zepsuta ta klimatyzacja, czy nie zepsuta? Jak zwykle w podobnej sytuacji „pod durnego chałupę” wysłany został tzw. młody, a konkretnie doradca serwisowy, czyli telefonisto- fakturzysto-kierowco-sekretarka szefa. Doradca ów zadzwonił do klienta oznajmiając mu: „Mechanicy nic nie mogą stwierdzić, bo jest za zimno”. W odpowiedzi usłyszał w słuchawce kilka soczystych słów, ale do tego to już przywykł, gdyż taką miał robotę.

Rozkosz znowu krótka

Jesień rzeczywiście robiła postępy, zaganiany klient odłożył więc naprawę na później, bo ogrzewanie na szczęście działało jak należy. O sprytnej opcji usuwania zamglenia z szyb dzięki klimatyzacji rzecz jasna nie doczytał się w instrukcji obsługi pojazdu. Opisano to bowiem na stronie 54., a on, zalatany człowiek interesu, zakończył lekturę na stronie 20., gdzie było coś o przewożeniu małych dzieci, co zupełnie go znudziło, gdyż właśnie syna na studia wysłał.

Wiosną też jakoś nie czuł potrzeby korzystania z klimatyzacji, do sprawy wrócił więc dopiero na początku lata następnego roku, gdy się skompromitował podczas przejażdżki z potencjalnymi kontrahentami. Zaczęli oni otóż narzekać, że w samochodzie jest gorąco. Właściciel auta zacnej marki nastawił więc im po 17°C i kazał się rozkoszować chłodem. Rozkosz była owszem, ale tak jak przed rokiem, tylko przez krótki czas. Później zrobiło się na tyle ciepło, że można było powiedzieć jakim kosmetykiem, kto się spryskał przed rozpoczęciem dnia biznesowego, a nawet stwierdzić, iż ktoś nie zdążył się umyć. Narzekania kontrahentów, że klimatyzacja nie działa zostały skwitowane sakramentalnym „samochody tej klasy się nie psują”. Atmosferę, aczkolwiek tylko w fizycznym jej wymiarze, uratowała komenda: „Szyby w dół”.

Desperacja i zbieg okoliczności

Tym razem zgłoszenie reklamacji było zdecydowanie bardziej wyraziste. „Jest, k…., zepsuta! Naprawcie mi to do k… nędzy”. Zachowanie takie przy kontuarze serwisu nie jest normą, ale zdarza się, gdyż desperacja prowokuje do wulgarności. Ta zaś chyba jednak trochę skutkuje, bo nasz doradca serwisowy poszedł z papierem reklamacyjnym „na warsztat” osobiście i poprosił kolegów mechaników, by jednak coś zrobili.

Pomimo jego zaangażowania, nie byłoby jednak pewnie żadnego postępu w całej sprawie, gdyby nie zbieg okoliczności. Taki oto, że jeden z mechaników potrzebował odebrać dziewczynę z pociągu i zgodził się pojechać po nią samochodem zacnej marki. A podczas jazdy na dworzec kolejowy, inaczej niż na postoju, gdy zimno wiało i wiało, nagle wiać przestało. Tenże mechanik potwierdził, że po krótkim postoju klimatyzacja działa, ale niedługo.

Niesamowite odkrycie

chlod-7Gdy już na 100% zostało ustalone, że w aucie zacnej marki klimatyzacja działa jak chce, czy raczej – kiedy chce, konsylium zaczęło główkować, co by tu z tym fantem zrobić. Na początek zapadła decyzja, aby podłączyć tester diagnostyczny, bo a nuż on coś powie. Niestety, nie powiedział nic, pamięć błędów sterownika klimatyzacji była czysta jak prześcieradło wyprane w proszku Vizir. Posłuchano zatem jednego z mechaników, niedawno przyjętego, który trochę robił przy klimatyzacji, nawet za granicą. Tam zaś nauczył się, że trzeba sprawdzić, czy sprzęgło elektromagnetyczne sprężarki załącza się po wciśnięciu guzika z literami AC. Na dowód znalazł nawet w internecie stosowny obrazek.

Zaproponowana przez niego kontrola wykazała rzecz niesamowitą – w samochodzie zacnej marki sprzęgło obracało się stale! Nieważne, czy przycisk klimatyzacji był „on” czy „off”. Nie zastanawiając się już dłużej ani chwili, dzielna załoga warsztatu przystąpiła do wymiany sprężarki, gdyż oddzielnych sprzęgieł elektromagnetycznych system doboru części zamiennych nie oferował. Nie mógł zresztą oferować, bo sprężarka była z tych „jeszcze nieznanych”, tzn. sterowana objętościowo.

Sprawę czynnika roboczego przedyskutowano oddzielnie i postanowiono dać nowy, wychodząc ze słusznego skądinąd założenia, że jak naprawa, to kompletna (tym bardziej jeśli jednocześnie przeprowadzana na koszt gwaranta). Aby nie pogubić się w dalszej części niniejszej historyjki, proszę tylko zapamiętać, że do układu wpompowano nowy czynnik i nic więcej.

Chybiony strzał

Jazdy próbne wykazały, że wymiana sprężarki zdecydowanie nie była strzałem w dziesiątkę. System chłodzący, tak jak wcześniej, działał tylko przez pewien czas. „Pan weźmie samochód i przyjedzie później, bo jednak trzeba wymienić komputer, a nowy dojdzie za kilka dni” – tymi słowy pozbyto się klienta. Właściciel auta zacnej marki pojawił się jednakże w serwisie zanim jeszcze przybył kurier z komputerem. Tym razem klient miał pretensję, że „po tej całej ostatniej naprawie coś pod maską robi trrr”.

Wystarczył rzut oka do komory silnikowej, by mechanicy wiedzieli, że świeżo wymieniona sprężarka nie wygląda dobrze. Na kole napędzającym rozgięły się jakieś blachy i to one robiły „trrr”. Dogięcie blach obcęgami nic nie dawało, bo po uruchomieniu silnika rozginały się na nowo. Ktoś w końcu zauważył, że sprężarka „stoi”, a te rozgięte blachy to sprzęgło. W dodatku wcale nie elektromagnetyczne, lecz bezpieczeństwa, zastosowane w takim oto celu, by jak sprężarka się zatrze, „puszczało”, zapobiegając w ten sposób przegrzaniu paska i jego zapaleniu się. Zamówiono zatem następną sprężarkę i, już bez próśb klienta, taksówkę.

Pytanie za pytanie

Wejście w obieg czynnika roboczego przed założeniem trzeciej sprężarki ujawniło, że czynnik jest w wersji kolorystycznej „metalic”, co wydało się mocno podejrzane. Krótki telefon do Centrali wyjaśnił sprawę, choć rozmowa miała charakter dialogu z gatunku „pytanie za pytanie”. Młody doradca próbował otóż ustalić, czy po wymianie sprężarki mogą się rozginać jakieś blachy i pojawiać jakieś opiłki. Zamiast odpowiedzi usłyszał: „A ile oleju dodaliście do nowego czynnika?”. Pytanie to spowodowało, że atmosfera „na warsztacie” stała się dość nieprzyjemna, co udzieliło się klientowi, który przybył akurat do serwisu, licząc, że będzie mógł odebrać samochód. Nic na szczęście nie powiedział, wyjął tylko swoją komórkę i wyszukał w niej numer opatrzony nazwą „Taxi”.

Na podstawie następnego telefonu do Centrali listę części do kolejnej naprawy uzupełniono przede wszystkim o olej, ale też o: chłodnicę, parownik, przewody, zawór ekspansyjny, filtr z pochłaniaczem i dwa czujniki ciśnienia. Słowem zamówiono wszystko, co potrzebne jest do ćwiczeń praktycznych na lekcję poświęconą budowie obiegu czynnika roboczego w układzie klimatyzacji.

Sukces mocno połowiczny

Gdy już dotarł komplet części, łącznie z komputerem, który miał być sprawcą całego zamieszania, z robotą mechanicy uwinęli się w rosyjskie „tri miga”. Niestety, skutek osiągnęli tylko taki, że nastąpił powrót do stanu wyjściowego. To znaczy klimatyzacja działała przez pewien czas, nie rozginały się blachy i nie było tego „trrr”. Pomimo że sukces osiągnięto mocno połowiczny, klient odprawił taksówkę (miał już nawet swojego zaprzyjaźnionego kierowcę) i szybko podpisał formularz z sentencją „potwierdzam choć bez większej wiary, udał się do innego serwisu – na drugim końcu miasta.

Blondynka prawdę mówi

Tamże złożył stosowną reklamację i oddawszy kluczyki do auta, już wyszukiwał „Taxi” w pamięci swojej komórki, gdy doradczyni serwisowa (funkcję tę pełniła bowiem elegancka blondynka) po krótkiej rozmowie z mechanikami poinformowała z rozbrajającym uśmiechem, że będzie trzeba poczekać półgodzinki, bo „przeprogramowanie MGW chwilę chłopakom jednak zajmie”. Potraktowawszy te słowa – jednak blondynki – jak bajkę o żelaznym wilku, właściciel auta zacnej marki udał się w kąt poczekalni i delektując się kawą z plastikowego kubka, wszedł na wpis „Taxi” w swym telefonie, wcisnął zieloną słuchawkę i zapytał „Jakby co, podjedzie pan?”.

Słowa blondynki-doradczyni okazały się jednak prawdziwe i po 40 minutach klient jechał już do domu ze sprawną klimatyzacją.

Czas już wyjaśnić co było przyczyną powtarzających się kłopotów z klimatyzacją. Otóż powodem ich był włączający się co i rusz tryb awaryjny sterownika klimatyzacji. Ten zaś był skutkiem działania pętli programowej kontrolującej „normalność” funkcji „zmiana ciśnienia czynnika roboczego w czasie”, która to pętla została zastosowana, by zapobiec całkowitemu zniszczeniu sprężarki i zanieczyszczeniu opiłkami obiegu czynnika roboczego w przypadku rozszczelnienia układu. Niestety, tak się złożyło, że niektóre szybkie, ale zupełnie normalne zmiany ciśnienia były interpretowane jako awaryjne, z wiadomą już konsekwencją.

Normalne działanie klimatyzacji udało się w opisywanym przypadku szybko przywrócić tylko dzięki temu, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności organizacja oprogramowania sterownika klimatyzacji była taka, iż pechową opcję dało się wyłączyć. By było ciekawiej, wcale nie bezpośrednio w samym sterowniku, lecz w MGW, czyli urządzeniu (komputerze) nadzorującym i pośredniczącym. Po takiej operacji klimatyzacja nie wyłączała się już, ale zabezpieczenia przed następstwem rozszczelnienia też nie było…

Stanisław Trela

Zostaw Komentarz