Mniej znaków, więcej sensu

14 lip 2017

Równo 90 lat temu pojawiły się w Polsce pierwsze znaki drogowe. Nie było ich za wiele, podobnie zresztą jak samochodów, których uzbierałoby się w całym kraju 16 tysięcy.

Dziś pod względem nasycenia rynku samochodami nasza motoryzacja z grubsza prezentuje poziom europejski, za to w dziedzinie znakownictwa drogowego zostaliśmy już chyba przodującym krajem świata. Wedle raportu Najwyższej Izby Kontroli znaków jest w Polsce za dużo, a wiele z nich stoi bez sensu. W efekcie kierowcy gubią się w ich gąszczu, mają problemy z ich interpretowaniem i podejmowaniem właściwych decyzji.

Wystarczy wyjechać za miasto, żeby się przekonać, że uważne przyglądanie się wszystkim stojącym przy drodze znakom, wspomaganym przez bilboardy reklamowe i tablice wiszące na najbardziej nawet krzywym płocie, skutkuje niezawodnym dostaniem kręćka. Efekt jest taki, że następuje dewaluacja informacji i w gąszczu tych niepotrzebnych umykają uwadze kierowców znaki naprawdę ważne.

Ten nadmiar bierze się stąd, że do ustawiania znaków uprawnionych jest wiele podmiotów: Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, wojewodowie, starości powiatowi i gminni, prezydenci miast działających na prawach powiatu, wreszcie kolejarze. Osobną kategorią bezsensu są znaki nastawiane przez firmy remontujące drogi, które umieszczają ograniczenia prędkości na czas remontów, ale już nie usuwają ich po remontach.

Może należałoby wprowadzić komisję lustracyjną, która przejedzie się po kraju i powyciąga te wszystkie bezsensowne poremontowe „40-tki”, które tylko sprawiają, że kierowcy przestają widzieć związek między znakami a bezpieczeństwem jazdy. Żądamy mniej znaków, za to więcej sensu!

Zostaw Komentarz