Blaszane skrzynki w kolorze oranżowym za dwa miliony, czyli warszawska myśl urzędnicza

16 cze 2021

Żadnymi pieniędzmi nie szasta się równie swobodnie jak nie swoimi. Mistrzami w tej dyscyplinie są oczywiście urzędnicy, zarówno państwowi jak i municypalni wszystkich szczebli – od młodszego referenta po ministra z teką. Wyłożyć na otwarcie, budowę, instalację, chwilę później dojść do wniosku, że bez sensu, znów wyłożyć, tym razem na rozbiórkę czy demontaż – jakiż to problem dla zaprawionego w bojach z publiczną kasą urzędnika.

Takie właśnie ćwiczenia w topieniu ściągniętych od podatników pieniędzy trwają na warszawskim moście Poniatowskiego. Czytelnikom, którzy nie znają tej przeprawy, wyjaśniamy, że jest tam wąsko i niebezpiecznie, a niektórzy kierowcy grzeją dwa razy szybciej niż przepisy zezwalają. Przy tym most jest zabytkowy i podlega ochronie konserwatora zabytków, który musi wyrazić zgodę na każdą, najmniejszą nawet ingerencję zakłócającą zabytkowy widok.

No więc sytuacja wygląda następująco – urzędnicy z Zarządu Dróg Miejskich postanowili zainstalować na moście fotoradary. Urządzono przetarg, wyłoniono, wydano prawie dwa miliony, i na „poniatoszczaku” stanęło sześć paskudnych blaszanych skrzynek w kolorze zbliżonym do koszulek piłkarskiej reprezentacji Holandii.

– Paskudztwo! Obrzydlistwo! Kto pytał o zgodę? – zakrzyknął na ten widok inny urzędnik, z biura Stołecznego Konserwatora Zabytków. Na to ZDM spokojnie, że nie ma problemu, można usunąć. – Jak konserwator każe, się zdemontuje – z niezmąconym spokojem wyjaśniają urzędnicy od dróg, ale nie dodają, ile będzie kosztował ewentualny demontaż tego, co niedawno za dwa miliony zamontowano.

Oto mistyka publicznych finansów – spokojnie wydane dwa miliony, być może całkiem niepotrzebnie, ale nikt nie traci kontenansu. Zdrowy dystans do pieniędzy, opanowanie to podstawowe kwalifikacje urzędnika.

A na koniec najlepsze: żółte blaszane szafy straszące na moście nie tylko mandatami, ale i kontrowersyjną estetyką, są puste. W środku nic nie ma, bo ZDM na razie tylko przetestował fotoradary, po czym wyjął kosztowną aparaturę i wsadził do magazynu. Ponoć sprzęt ma wrócić na swoje miejsce, jak tylko zostanie oficjalnie przejęty przez Główny Inspektorat Transportu Drogowego.

I tak kręci się wesoło urzędnicza karuzela z pieczątkami. Pisma krążą między referatami, ktoś je podpisuje, ktoś chowa do segregatora. Trwa wytężona praca i nieustanny wysiłek na rzecz. A za chwilę sezon urlopowy, referenci się rozjadą, puste biurka pokryje kurz. Może do września zdąży się spokojnie o wszystkim zapomnieć. A już zwłaszcza o tych dwóch milionach, bo i co to za kwota.

 

Zostaw Komentarz