Korpozaklęcia nie działają, dealerzy się stawiają

22 gru 2021

Cytryny drożeją, w dodatku ich dostawy są poważnie opóźnione. Mowa nie o świątecznych cytrusach, które nawiasem też podrożały, ale o samochodach marki Citroen. Opóźnienia, jak łatwo się domyślić, spowodowane są tradycyjnymi już brakami na odcinku półprzewodników, które uderzyły w cały przemysł motoryzacyjny. Dlaczego więc wspominamy akurat o Citroenie? Ano dlatego, że w Hiszpanii, która jest dla tej marki bardzo ważnym rynkiem, rozpętała się poważna chryja. Cytrynowi dealerzy zdecydowali się wystąpić z pozwem zbiorowym przeciw producentowi, zarzucając mu złamanie warunków umowy i odrzucenie pomysłów na poprawę sytuacji w sieci.

Citroen, który należy do włosko-amerykańsko-francuskiego konglomeratu Stellantis jest teraz w trakcie gruntownej reorganizacji struktur. Sieć dealerska jest w okresie wypowiedzenia i zmiany warunków, może się więc stać i tak, że rozeźleni dealerzy nie podpiszą nowych umów, a wtedy Ctroen nie będzie miał jak sprzedawać swoich samochodów.

Dealerzy wykazują w pozwie, że producent nie grał z nimi fair, bowiem nie zrewidował celów sprzedażowych mimo opóźnień w dostawach. Krótko mówiąc, kazał dealerom sprzedawać samochody, których nie było.

Kto otarł się trochę o pracę w wielkich korporacjach, ten wie, że częstym ćwiczeniem przeprowadzanym przez zarządy, działy sprzedaży i różne eleganckie gremia oderwane czasem od realiów są próby wlania dwóch litrów wody do litrowej butelki. – Tylko nie mówcie mi, że to niemożliwe. Nie ma problemów, są wyzwania. Chcę od was usłyszeć, że to zrobiliście – to typowe korpozaklęcia, równie skuteczne w realnym życiu jak „avada kedavra” z Harry’ego Pottera.

Wiewiórki plotkują, że polscy dealerzy Citroena również są coraz bardziej niezadowoleni. Kilka miesięcy temu wypowiedziano im umowy, a o nowych warunkach współpracy ani widu, ani słychu. Na razie o zbiorowych pozwach też nie słychać, ale kto wie, może hiszpański precedens ośmieli dealerów w innych krajach.

Poużalaliśmy się nad dealerami, choć jako głos niezależnego rynku motoryzacyjnego zwykle stoimy po drugiej stronie polemicznej barykady. Mimo że nieraz się ze środowiskami dealerskimi spieraliśmy i spierać będziemy, to jednak życzymy im, żeby nie spadli z jednego wózka, na którym cała branża jedzie.

Jest i dobra nowina! Do Polski, po dwóch latach nieobecności, powrócił Aston Martin! Bardzo nam go brakowało. Można powiedzieć, że kiedy znikł, poczuliśmy się nieswojo. Ale oto jest! Jedyny salon słynnej brytyjskiej marki, znanej między innymi z filmów o Bondzie otwarto w pewnym luksusowym warszawskim hotelu.

Nie będziemy podawać cen poszczególnych modeli, albowiem obowiązuje tu zasada: jeśli pytasz o cenę, to cię nie stać. Wiemy tylko, że kierowca Astona Martina powinien być odpowiednio ubrany – nie w sklepowy garniak kupiony na ślub córki, ale w szyty na miarę przez krawieckich mistrzów garnitur z wełny z szetlandzkich merynosów. Do tego trencz z dwugarbnego wielbłąda i trzewiki z aligatora. Należy nadmienić, że obok salonu Astona Martina, w tym samym hotelu znajduje się salon luksusowej marki krawieckiej, gdzie miarę zdejmą i co trzeba uszyją. Co do cen – zasada ta sama, co u Astona Martina.

 

Zostaw Komentarz