Rozedrgana Mazda

08 sty 2020

Czasem poszukiwanie przyczyn awarii przypomina tropienie yeti albo wielkiej stopy. Ktoś gdzieś widział jakieś ślady lub dziwną sylwetkę w oddali, ale tajemniczego zwierza jak nie było, tak nie ma. Zagadkę trzeba jednak rozwikłać, nawet jeśli miałoby się okazać, że domniemanym humanoidem okazał się być pewien obywatel, mający problemy z zachowaniem pozycji wyprostowanej podczas powrotu do domu.

Bohaterem tego odcinka naszego serialu dokumentalnego o nietypowych awariach jest Mazda 6 2.2 D w wersji kombi, idealne auto rodzinne. Właścicielem samochodu był niejaki pan Emil, pracujący na dość eksponowanym stanowisku w polskiej filii międzynarodowej korporacji. Auto kupione zostało w salonie, tak więc jego biografia nie skrywała żadnych tajemnic, jakich można by się spodziewać po pojazdach sprowadzonych przez, że posłużymy się terminologią zaczerpniętą z internetowych memów, typowych Mirków laweciarzy. Tu od razu przepraszamy wszystkich Mirosławów, dodając, że nam to wdzięczne imię kojarzy się przede wszystkim z pierwszym Polakiem w kosmosie.

Niezawodna do czasu

Kierując się wyborem pojazdu, pan Emil zasugerował się opiniami warszawskich taksówkarzy, którzy prawdziwą czcią darzą starego merca „balerona” W124 oraz Mazdę 626. Zdecydował się więc kupić sukcesora tego ostatniego modelu, czyli Mazdę 6 właśnie.

Przez pierwsze miesiące samochód spisywał się bez zarzutu, zapewniając przy tym wysoki komfort jazdy. Jazdy było zresztą sporo, bowiem pan Emil był zapalonym samochodowym turystą i latem wybierał się autem na południowe krańce Europy, zimą zaś cała familia wyruszała do któregoś ze znanych alpejskich kurortów.

Jednak półtora roku po zakupie auta pojawiły się niepokojące objawy. Przy prędkościach powyżej 120 km/h podczas hamowania na kierownicy wyczuwało się drgania. Pan Emil pojechał więc ze swoją Mazdą do ASO. Tam posadzono go w wygodnej poczekalni, gdzie czas oczekiwania można było sobie umilić kawą z automatu oraz lekturą prasy kolorowej. Jakieś dwadzieścia minut później doradca serwisowy poinformował pana Emila, że mechanik postawił diagnozę. Uznał, że przyczyną drgań są krzywe tarcze. Najprawdopodobniej auto wjechało z rozgrzanymi hamulcami w jakąś kałużę. – Jeździ pan po górach? – dopytał sprzedawca. – No to jasna sprawa.

Tarcze wymieniono, fakturę wystawiono, klienta pożegnano.

Poprawia się na krótko

Po wymianie drgania ustąpiły i przez pewien czas wszystko było dobrze. Ale przy przebiegu niespełna 50 tysięcy kilometrów zaczęło huczeć łożysko. Najpierw prawe, a zaraz potem lewe. Podczas kolejnej wizyty w ASO, wymieniono obydwa.

Operacja ta owszem pomogła, ale tylko na następne 5 tysięcy kilometrów, po przejechaniu których zaczęły się pojawiać lekkie drgania podczas hamowania. Dodatkowo też znów coś zaczęło hałasować, tak jakby posłuszeństwa ponownie odmówiły łożyska kół.

Jako że Mazda osiągnęła przebieg 60 tys. kilometrów, pan Emil postanowił oddać ją na przegląd. Tym razem jednak nie skorzystał z usług ASO, lecz wybrał niezależny, lecz dobrze wyposażony warsztat wielomarkowy. Tam szczegółowo zreferował objawy usterki i przeszłość serwisową auta.

W warsztacie przeprowadzono standardowe czynności związane z przeglądem, a następnie rozpoczęto badania przyczyn usterki zgłoszonej przez właściciela. Oczywiście, podejrzenie padło najpierw na tarcze hamulcowe. Co prawda na pierwszy rzut oka były one w dobrym stanie, jednak dokładne badanie za pomocą czujnika zegarowego wykazało, że lewa wykazuje bicie 1,5 mm. Prawa była w normie – bicie nie przekraczało 0,02 mm. Przyczyna drgań wydawała się oczywista – tarcza była zwichrowana i tyle. I kiedy mechanik miał już się zabrać do wymiany, do sprawy włączył się szef warsztatu, któremu podejrzane wydało się, że niedawno wymieniana część tak szybko uległa odkształceniu. Był to w końcu markowy produkt, a nie dziadostwo niewiadomego pochodzenia, które krzywe jest już w pudełku. – Sprawdźcie jeszcze piasty – zaordynował.

Uszkodzoną piastę wymieniono. Zaciski hamulcowe zostały dokładnie obejrzane, wyczyszczone, a prowadnice nasmarowane. Na polecenie klienta wymieniono klocki i przednie tarcze. Pan Emil wybierał się w dalszą podróż za granicę i nie miał ochoty czuć żadnych drgań podczas hamowania na niemieckich autostradach.

Pan Emil słyszy (od)głosy

Późną jesienią pan Emil znów przyprowadził Mazdę, tym razem z jakąś drobnostką elektryczną oraz na wymianę ogumienia na zimowe. Przy okazji wspomniał, że przy wyższej prędkości znów hałasują łożyska, więc dobrze by je było wymienić. Pan Emil był rzadkim okazem klienta skłonnego do wymieniania wszystkich podejrzanych części od razu, bez sentymentów i przejmowania się kosztami. Auto pojechało w górę na podnośniku, mechanik zakręcił każdym kołem, wsłuchując się odgłos wydawany przez łożysko, a następnie orzekł, że jego zdaniem łożyska są zdrowe, jednak na wszelki wypadek samochód zostanie poddany jeździe próbnej. Po wymianie kół na te z ogumieniem zimowym, Mazda z panem Emilem i mechanikiem w środku wyjechała na pobliską szosę i korzystając z niewielkiego o tej porze natężenia ruchu, rozpędziła się, przekraczając na chwilę dozwoloną prędkość. Jednak do uszu pasażerów nie dobiegły żadne niepokojące odgłosy. – Sam nie wiem, może mi się wydawało – stwierdził pan Emil i uspokojony odjechał do domu.

Przyczyna odkryta

Spokój trwał do wiosny. W maju, tuż przed długim weekendem do warsztatu przyjechał pan Emil. Stwierdził, że Mazda znów dostała drgawek, przy czym odczuwalne są one już nie tylko podczas hamowania, ale również podczas jazdy. Pasażerowie siedzący na tylnej kanapie zgłaszali również, że coś się ona dziwnie trzęsie.

Tak więc pojazd znów trafił na podnośnik, a szybkie oględziny wykazały, że mocno zużyte są tylne tarcze i klocki, co tłumaczyło drgania wyczuwane przez pasażerów siedzących z tyłu. Stare elementy zostały wymienione i wydawało się, że jest po wszystkim. Rzeczywiście, problem został rozwiązany, ale częściowo. Drgania z tyłu co prawda zanikły, ale za to z przodu były nadal wyczuwalne i to już przy prędkości 60 km/h.

Sprawdzono zatem kolejny już raz bicie tarcz, i tu niespodzianka – było w normie, nie przekraczało 0,03 mm. Jednak bystre oko mechanika dostrzegło, że tarcze są nierównomiernie zużyte, co potwierdziło badanie grubości za pomocą suwmiarki. Z od strony wewnętrznej wentylowana tarcza miała cieńszą ściankę. Stwierdzono przy okazji poluzowane śruby górnych wahaczy.

Nadal nie bardzo było wiadomo, co jest przyczyną nierównomiernego ścierania się tarcz. Zaciski działały prawidłowo, bez zacięć. Mechanik pogrążył się więc w rozmyślaniach, a kiedy tak dumał, wzrok jego dostrzegł coś, co nasunęło mu pewną myśl. W trakcie dalszego główkowania wszystkie okoliczności połączyły się w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Tym razem zostały więc wymienione nie tylko przednie tarcze i klocki, ale jeszcze coś. Wszystkie drgania przeszły jak ręką odjął i szczęśliwie już nie powróciły.

Otóż mechanik zauważył, że samochód ma założone letnie, dość zużyte opony. Na próbę założono koła zimowe i drgania ustały. W czasie dalszych oględzin stwierdzono, że opony po prostu biją, a problemy z tarczami spowodowane były drganiami. Tu trzeba powiedzieć, że było to markowe ogumienie i takie zachowanie opon, mimo ich zużycia, trzeba uznać za wpadkę uznanego producenta.

Wojciech Słojewski, Wocar

 

 

Zostaw Komentarz