Splot niefortunnych zdarzeń

05 lis 2013

Czasem awaria nie ma jednej, konkretnej przyczyny. Zdarza się, że dolegliwości wywołane są przez kilka czynników jednocześnie. Pokazuje to historia pewnego niemłodego już pojazdu popularnej marki.

 Z niektórymi awariami w samochodach jest trochę tak jak z alergiami u ludzi. Badanie krwi wykazuje na przykład, że pacjent uczulony jest na czternaście różnych alergenów z sierścią konia włącznie (choć jako żywo w życiu nie dosiadał żadnego wierzchowca), ale nie sposób z tego wszystkiego wywnioskować, co delikwentowi zaszkodziło. Dalsze leczenie polega więc na odczulaniu pacjenta po kolei na różne czynniki w nadziei, że wreszcie się trafi, a chory przestanie się drapać, względnie kichać.

palio 4Doskonały przykład pokazujący, jak zawiłe mogą być przyczyny awarii i ile energii potrafi pochłonąć ich ustalenie, stanowi ta oto historia. Jej bohaterem jest Fiat Palio 1.2 rocznik 1999. Ten raczej niskobudżetowy, popularny niegdyś model dziś należy już do grupy aut schyłkowych, niemniej wciąż od czasu do czasu trafia do warsztatów, gdzie zresztą z uwagi na nieskomplikowaną konstrukcję nie przysparza mechanikom większych kłopotów. Każda reguła ma jednak swoje wyjątki, a opisywany tu egzemplarz Palio jest tego najlepszym dowodem.

Właścicielem auta był niejaki Jurek, dwudziestoletni student warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej. Młody ów człowiek całkiem niedawno uzyskał prawo jazdy, co rozochociło go do tego stopnia, że postanowił sprawić sobie lada jaki wehikuł, niechby i stary, byle na chodzie, przede wszystkim zaś tani.

 Tani. ale na chodzie

Biorąc pod uwagę skromny budżecik, którego główną część stanowiła rodzicielska dotacja celowa wysupłana z niezbyt tęgiego portfela, Jurek słusznie odpuścił sobie poszukiwanie zabytków niemieckiej motoryzacji, ograniczając swoje aspiracje do jakiejś mniej prestiżowej marki. Tak oto trafił na ogłoszenie, w którym pewien dżentelmen wyraził chęć sprzedania swojego Fiata Palio, będącego wedle zapewnień oferenta w stanie dobrym. Deklarowany przebieg samochodu był całkiem do przyjęcia i wyglądał na nie zmyślony. Również i właściciel pojazdu, pierwszy zresztą, wzbudzał zaufanie aparycją starego belfra. Opowiedział Jurkowi pokrótce historię auta, z której wynikało, że nie przysparzało ono w ciągu wielu lat eksploatacji większych kłopotów, a to co się psuło było wymieniane. – Ostatnio nawalił czujnik temperatury cieczy – wyznał właściciel. – Ale już został wymieniony na nowy. Nie chciałem sprzedawać niesprawnego auta – wyjaśnił.

Jurek, który oczami wyobraźni od razu zobaczył się za kierownicą owego Palio, wyraził chęć natychmiastowego nabycia pojazdu. Umowę spisano, kwotę uiszczono, a chwilę później Jurek dumny i blady wracał do domu, rozkoszując się jazdą swoim pierwszym samochodem.

 Przykra niespodzianka

Następnego dnia Jurek postanowił zadać szyku i pojechać na uczelnię autem mimo konieczności opłacenia postoju. Wsiadał do Fiata w znakomitym nastroju, który jednak szybko się ulotnił, bowiem Palio niespodziewanie zgasło na skrzyżowaniu i przez dłuższy czas haniebnie nie dawało się uruchomić, wstrzymując ruch na dobrą minutę. Kiedy w końcu zechciało zapalić, silnik zaczął nierówno pracować na jałowym biegu. Nietrudno zgadnąć, że wszystko to było dla świeżo upieczonego kierowcy bardzo deprymujące.

palio 5Kiedy wreszcie Jurek dojechał na miejsce, poprosił o radę kolegę, który uchodził za znawcę techniki motoryzacyjnej. Ten przedstawił swoje przypuszczenia na temat przyczyn problemów z Palio, reasumując, że tak czy siak potrzebny jest mechanik.

Tak więc Jurek udał się do poleconego przez kolegę warsztaciku. Widok panującego tam przytulnego „pieprznika”, na który składało się walające po kątach żelastwo oraz stojąca przy ścianie przerdzewiała beka z bliżej nieokreśloną zawartością, pokrzepił nieco Jurka. Warsztat wywarł bowiem na nim wrażenie takiego, który nie zdziera z klienta skóry.

Mechanik, któremu Jurek powierzył auto oraz nadzieję na to, że koszt naprawy nie przekroczy wartości samochodu, zapoznał się z opisem okoliczności awarii, wsłuchał się w nierówną pracę silnika na jałowym biegu, gdzieś tam pozaglądał, po czym orzekł, że przyczyną awarii jest zepsuty silniczek krokowy. Jurek nie miał zielonego pojęcia do czego służy silniczek krokowy, przypuszczając jedynie, że nie ma on wiele wspólnego z gruczołem krokowym. Jako świeżej daty automobilista wstydził się jednak poprosić eksperta o wyjaśnienie.

Tak więc silniczek wymieniono, Jurek z ciężkim sercem zapłacił za naprawę, ciesząc się jednak, że samochód odzyskał sprawność. I tu niestety spotkał go kolejny zawód, bowiem następnego dnia objawy awarii powróciły jak gdyby nigdy nic.

Tak więc Palio znalazło się z powrotem w warsztacie, a mechanik rozpoczął poszukiwania usterki od nowa. Podpięty do Palio skaner błędów orzekł, że uszkodzeniu uległ czujnik temperatury cieczy. – Jak to? – zaprotestował Jurek. – Przecież dopiero co był wymieniany. Stary leży jeszcze w schowku – dodał. Mechanik postanowił jednak mimo wszystko przeprowadzić próbę. Wstawienie nowego czujnika nic jednak nie dało. Silnik to chwilę pracował normalnie, to znów łapał zadyszkę i zaczynał gasnąć.

 Z warsztatu do warsztatu

Takie zachowanie auta całkowicie zbiło fachowca z pantałyku. Postanowił zatem nie brnąć dalej po grząskim gruncie diagnostycznych pułapek i doradził Jurkowi wizytę w innym warsztacie, gdzie – jak zaznaczył – specjalizują się w „dziwnych historiach”. Tak oto Jurek trafił do pewnego niezależnego serwisu, który rzeczywiście znany był w okolicy z tego, że trafiają do niego auta podesłane przez kolegów po fachu. Warsztat ów speszył Jurka recepcją, schludną poczekalnią oraz parkingiem wyłożonym kostką. Młody człowiek miał bowiem niejasne przekonanie, że taki standard obsługi należy się jedynie właścicielom drogich fur za 100 tysięcy i więcej. Obawiał się więc, że tutejsi specjaliści od razu poradzą mu udanie się starym Fiatem w kierunku najbliższego złomowiska. Jednak mechanik wysłuchał opowieści o awarii bez mrugnięcia okiem i od razu rozpoczął badanie auta, co sprawiło, że Jurek poczuł się nieco raźniej.

Problem z czujnikiem temperatury cieczy został rozwiązany od ręki. Okazało się bowiem, że zamiennik oryginalnego czujnika niezbyt dobrze pasował do wtyczki w wiązce i pod wpływem drgań silnika złącze luzowało się. Po poprawieniu pinów we wtyczce oraz wymianie czujnika na stary element, który leżał sobie w schowku i okazał się zupełnie sprawny, silnik zaczął pracować poprawnie.

Gdyby Jurek był powabną blondynką, z radości wpiłby się mechanikowi w usta. Jego entuzjazm okazał się jednak przedwczesny, gdyż nie był to koniec perypetii. Palio jeździło poprawnie ledwie przez dwa tygodnie, po czym objawy usterki powróciły jak oprotestowany weksel. Któregoś ranka Palio nie chciało przez dłuższy czas zapalić, a kiedy już udało się uruchomić silnik, pracował on bardzo nierówno i gasł wolnych obrotach. Z podanego telefonicznie przez Jurka opisu wynikało, że wypadają zapłony. Zaproszono więc Fiata i jego właściciela ponownie do warsztatu.

 Szukamy, wymieniamy

palio 2Palio zostało wzięte na spytki za pośrednictwem testera diagnostycznego. Okazało się jednak, że sterownik nie pamiętał żadnych błędów. Tymczasem oględziny przewodów zapłonowych wykazały, że są one równie stare co sam Fiat. Wymieniono je więc, dla pewności w komplecie ze świecami. Ta prosta operacja znakomicie wpłynęła na fiatową kondycję. Palio zapaliło „na dotyk” i chodziło jak zegarek, tak jakby całe dotychczasowe problemy były jakimś nieporozumieniem.

No, powinno być już dobrze – powiedział mechanik. – Ale na wszelki wypadek, zostawmy samochód w warsztacie, zobaczymy jak zapala na zimno.

Jurek uznał tę propozycję za nadmiar przezorności, ale ostatecznie przystał na nią, nie tracąc nabożnego podziwu dla znawstwa mechanika.

Okazało się, że powściągliwość fachowca była jak najbardziej uzasadniona. Rano bowiem Palio wyglądało na obrażone i przez dłuższą chwilę nie chciało zapalić. Podczas jazdy próbnej wykazywało zaś wyraźny niedostatek mocy.

Postanowiono wymienić filtr paliwa, który jak przypuszczano, od lat nie był niepokojony. Operacja ta przyniosła pewną poprawę, jednak dalece niewystarczającą. Palio dalej było „mułowate” nawet jak na samochód z niewielkim silnikiem bez żadnych aspiracji sportowych.

Kolejną czynnością diagnostyczną było sprawdzenie ciśnienia paliwa podawanego przez pompę. Okazało się ono stanowczo za małe. Oględziny samej pompy wykazały, że jest ona najprawdopodobniej sprawna. To z kolei nasuwało przypuszczenie, że winien może być regulator ciśnienia, więc podejrzaną część wymieniono. Palio odzyskało moc, ale nie rozwiązało to wszystkich problemów, bowiem niczym żona z przedłużającej się wizyty u mamusi, powróciła nagle nierówna praca na jałowym biegu oraz oporne zapalanie na zimno. Mechanik z niedowierzaniem patrzył to na samochód, to na tester diagnostyczny uparcie zapewniający o braku jakichkolwiek błędów, które przecież obiektywnie były i to jak jasny gwint. Tu trzeba nadmienić, że fachowiec powiedział pod nosem coś niezbyt miłego na temat producenta owego automobilu, kierując się przy tym stereotypami utrwalonymi przez wojenne komedie przedstawiające w krzywym zwierciadle bojowego ducha włoskich sił zbrojnych.

Zwołano konsylium, w którym udział wziął również szef warsztatu. Nic jednak nie uradzono, umawiając się na „burzę mózgów” następnego ranka, kiedy to wszyscy będą wypoczęci.

 Szczęśliwy finał

Tego wieczoru szef długo nie mógł zasnąć, starając się odgonić natrętne myśli związane z zagadkową awarią Palio. I kiedy już obroty jego umysłu zwolniły, a on sam zaczął przekraczać nieuchwytną granicę jawy i snu, nagle jego mózg rozświetliła błyskawica. Szef usiadł na łóżku, bosymi stopami wymacał papucie, a następnie poczłapał do kuchni, gdzie naskrobał coś na kartce wyrwanej z bloczku służącego na co dzień do zapisywania listy sprawunków, po czym za pomocą magnesu przymocował skrawek papieru na środku lodówki. Wróciwszy zaś do łóżka zasnął jak borsuk, a w jego snach nie pojawiło się już nic, co miało jakikolwiek związek z samochodami.

Rano, po przyjeździe do warsztatu szef polecił podłączyć tester do Palio i zanotowaną na kartce myśl wcielić w życie. I był to szczęśliwy finał warsztatowego serialu z Fiatem w roli głównej. Po przeprowadzeniu prostej operacji pojazd bowiem zapalał i jeździł jak trzeba.

palio--1

Zanim wyjaśnimy na jaki pomysł wpadł szef warsztatu, powiedzmy, że wszystkie wymienione w aucie części rzeczywiście były niesprawne. Mechanicy nie pomyśleli jednak o tym, iż po wymianie niektórych, jak np. silnika krokowego, co najmniej wskazane, jeśli nie obowiązkowe, jest zresetowanie sterownika silnika. A to z tego powodu, że zgodnie z założeniami twórców oprogramowania, sterownik adaptował się do zmieniających się wskazań wynikających z normalnego zużycia rozmaitych elementów, tak więc sygnały znacznie odbiegające od tych fabrycznych traktował jako normalne. To dzięki temu samochód jeszcze jakoś jeździł. Wymiana części wprowadziła sterownik w stan „dysonansu poznawczego”, a mówiąc bardziej po ludzku, nagły powrót do prawidłowych wskazań sprawił, że oprogramowanie dostało kota.

Zresetowanie sterownika sprawia, że uczy się on ustawień od nowa, dzięki czemu wszystko wraca do normy. Tak też było z Palio, które po przeprowadzeniu tej czynności trwale odzyskało sprawność.

Wojciech Słojewski
Wocar

2 komentarze
  1. Artykuł super. Gratuluję autorowi humoru z jakim opisał z pozoru nudne fakty. Aż przyjemnie się czytało „od dechy do dechy ” Może odgrzewam kotlet ale było warto ..:) Pozdrawiam

Zostaw Komentarz