Urwani z ruskiej rury, czyli po gazie ropa

04 maj 2022

Ponieważ wszyscy zastanawiamy się, co i za ile będziemy lać do baków, przekazujemy Czytelnikom garść nowych informacji z frontu walki o paliwową suwerenność. Otóż na redzie w Amsterdamie od dłuższego czasu stoi tankowiec Sunny Liger. Wcześniej zawijał do Göteborga, ale szwedzcy dokerzy odmówili rozładunku. Następnie popłynął do Rotterdamu, jednak to samo spotkało go ze strony dokerów holenderskich. Ostatecznie tankowiec utknął na amsterdamskim kotwicowisku i czeka, nie bardzo wiadomo na co.

Ostracyzm wobec jednostki handlowej pod banderą egzotycznych Wysp Marshalla wziął się stąd, że wiezie ona rosyjską ropę. Co prawda nie ma jeszcze żadnych formalnych zakazów sprowadzania na terytorium Unii tego towaru, ale europejska brać dokerska już teraz chce pokazać Putinowi środkowy palec, nie czekając na oficjalne wprowadzenia embarga.

Wszystko zresztą wskazuje, że embargo na rosyjską ropę nadchodzi i do końca roku zostanie wprowadzone. Niemcy, którym słusznie zarzucano, że dali się owinąć rosyjskimi rurami, niczym mucha pajęczyną, zapowiedzieli, że wprowadzą zarząd komisaryczny w rafinerii w Schwedt, należącej do rosyjskiego koncernu Rosnieft’, a surowiec do niej oraz do rafinerii w Leunie będą sprowadzać drogą morską przez port w Rostocku, który jednak wymaga pogłębienia. Zanim zostanie ono przeprowadzone, ropa do tych dawnych enerdowskich zakładów będzie sprowadzana przez gdański Naftoport i transportowana do Niemiec rurociągiem naszego PERN-u.

Po zakręceniu Polsce kurka z rosyjskim gazem powrócił temat gazu z łupków, którego wydobycie być może byłoby teraz opłacalne z powodu horrendalnie wysokich cen tego paliwa. Jak pamiętamy, kilkanaście lat temu kraj zalała fala łupkowego entuzjazmu. Powiadano, że Polska siedzi na gazie i niedługo stanie się paliwowym eldorado. Potem okazało się, że pokłady gazonośnych skał znajdują się u nas głębiej niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie gaz z łupków jest na wielką skalę pozyskiwany, przy tym polskie złoża są mniejsze niż wstępnie oceniano. Geolodzy twierdzą mimo to, że dzięki łupkom mielibyśmy szansę w znacznym stopniu uniezależnić się od importu gazu ziemnego zza granicy.

Przy tej okazji przypomniały się głośne protesty najrozmaitszych, najczęściej efemerycznych organizacji „ekologicznych”, przyjeżdżających z zachodniej Europy, które robiły tu nieustanny raban, rozkręcając w lokalnych społecznościach antyłupkową histerię. Rozpowiadano plotki o wysychających studniach, ulatniającym się z ziemi gazie i różne inne niestworzone historie. Pisze o tym obszernie Piotr Głuchowski w „Gazecie Wyborczej”.

Wszystko wskazuje na to, że akcje, pikiety, blokady i cały ten pseudoekologiczny rejwach robiony był za rosyjskie pieniądze. Polscy uczestnicy antyodwiertowych akcji odżegnują się od tego, że brali za to jakieś pieniądze i nie ma powodu im nie wierzyć. Ale zawodowi aktywiści, którzy ciupasem przyjeżdżali m.in. z Francji i Niemiec do każdego rozpoczętego odwiertu, a następnie urządzali konferencje, podczas których straszyli katastrofą ekologiczną, byli finansowani z Moskwy, podobnie jak dziwne firmy zarejestrowane w różnych krajach, które kupowały koncesje na poszukiwanie gazu łupkowego, lecz wcale do tego nie przystępowały.

Mamy dziś kosmiczne ceny gazu, benzyny i oleju napędowego. Jesteśmy ciekawi, czy oprócz tego mamy w Polsce jeszcze jakiś kontrwywiad, który takie inspirowane przez Kreml akcje może zwalczać. Bo jak nie, to marnie widzimy tę naszą drogę do energetycznej niezależności od rosyjskiego Mordoru.

Zostaw Komentarz