Volvo krótkowidz

14 cze 2021

Czasem dość banalne awarie okazują się mieć tak nietypowe przyczyny, że zarówno użytkownik jak i mechanik zaczynają tęsknić do czasów, kiedy samochody miały prostszą konstrukcję. Choć oferowany przez nie komfort jazdy był wtedy niższy w porównaniu do zapewnianego przez współczesne auta, to jednak obsługa nastręczała zdecydowanie mniej kłopotów.

 

Prąd elektryczny wydaje się być w naszym życiu czymś tak oczywistym, iż nawet nie bardzo możemy sobie wyobrazić, że moglibyśmy się bez niego obejść. Zjawisko elektryczności nie jest już jednak takie proste do zrozumienia. Weźmy np. tak podstawową rzecz jak kierunek przepływu prądu. Każdy absolwent gimnazjum (no, może nie każdy) odpowie, że prąd płynie od plusa do minusa. Ale przecież to tylko kwestia umowy zawartej przez fizyków, bo przecież nośnikami prądu są elektrony, a te akurat zasuwają w kierunku odwrotnym do tego umownego.

W takich oto rozważaniach dotyczących nauk podstawowych pogrążył się pewien przedstawiciel nauk stosowanych, czyli mechanik zmagający się z nietypową awarią, na którą natknął się niezależny, ale dobrze wyposażony warsztat.

Długie nie chcą świecić

Mowa o usterce świateł w Volvo S80 2.4D. Limuzyną rodem z Göteborga przyjechał do warsztatu pan Jan, drobny przedsiębiorca rodem z Grodziska. Samochód służył mu do pracy, jeździł nim bowiem w interesach po całym kraju, a czasem również za granicę.

Otóż w eleganckim Volvo nie działały światła drogowe, a mówiąc ściślej, częściej nie działały niż działały, bo co prawda udawało je się czasem włączyć, ale niestety tylko sporadycznie.

Pan Jan stwierdził, że zauważył problem ze światłami już jakiś czas temu, ale nie pamiętał o tym, żeby pojawić się z nim w warsztacie, bo prawdę mówiąc, jeżdżąc po Polsce, rzadko kiedy ma się okazję włączać „długie”. Zawsze bowiem jedzie się albo za kimś, albo ktoś jedzie z naprzeciwka. Ostatnio jednak zdarzyło mu się wyprawić na wędkarski urlop do ojczyzny jego auta, czyli Szwecji. A tam, na północ od Sztokholmu, na szosach robi się już tak pusto, że można świecić do woli. No i właśnie akurat wtedy przeklęte światła nie chciały działać.

Pstryczek elektryczek

Pierwsza, dość szybko zresztą postawiona diagnoza dotyczyła uszkodzonego przełącznika świateł. Potwierdziły to oględziny wymontowanego elementu. Gołym okiem widać było nadpalone styki, więc sprawa wyglądała na oczywistą. Właściciel Volvo polecił zamówić nową część, a na razie nieco zreanimowano stary przełącznik, który tymczasowo zamontowano z powrotem. Światła zadziałały.

Dwa dni później pan Jan zadzwonił do warsztatu, by zameldować, że światła drogowe niestety znów nie chcą się palić. Uradzono wspólnie, że Volvo poczeka spokojnie na nową część, która ma przyjść lada dzień.

Jakoż przełącznik dotarł wreszcie do warsztatu. Pan Jan został ze swoim Volvo zaproszony na naprawę. Część sprawnie wymieniono, klienta pożegnano.

Tym razem pan Jan zadzwonił po trzech dniach, twierdząc, że awaria świateł powróciła, tak jakby wymiana przełącznika nie zrobiła na niej żadnego wrażenia.

Teraz było już jasne, że na pozór banalna usterka będzie wymagała drobiazgowego sprawdzenia instalacji, zasilania, masy, słowem mozolnej i długotrwałej, a przy tym niewdzięcznej dłubaniny, za którą klienci na ogół nie bardzo chcą zapłacić.

Ze schematami, ale nie schematycznie

Volvo zatem pojawiło się w warsztacie po raz kolejny. Mechanik wydrukował schematy i przystąpił do pracy. Po kilku godzinach grzebania w okablowaniu nie udało mu się jednak znaleźć przyczyny awarii. Był więc dokładnie w tym samym miejscu co na początku. Nieco już zniechęcony zameldował brak postępów szefowi warsztatu. Ten zaś zarządził przerwę, po której miało się zebrać warsztatowe konsylium celem dokonania powtórnej analizy schematów instalacji elektrycznej.

Podczas burzy mózgów, podlewanej mocną kawą z warsztatowego ekspresu, narodził się pewien pomysł. Jako że sterownik świateł wpięty był do magistrali CAN, postanowiono otóż odłączać po kolei niektóre odcinki instalacji i poszczególne sterowniki, obserwując, jak wpływa to na działanie świateł. Ten prosty fortel okazał się strzałem w dziesiątkę. Przyczynę nawracającej awarii wreszcie ustalono, usterkę zaś usunięto.

Pora zdradzić, gdzie tkwiła przyczyna kłopotów ze światłami. Otóż po odłączeniu sterownika ogrzewania postojowego światła zaczęły świecić normalnie. Sterownik ów nosił ślady nieudolnej naprawy. Jego obudowa była nieszczelna, skutkiem czego do środka dostawała się wilgoć. Doprowadziło to do korozji i zaśniedzenia płytki drukowanej. To wprowadzało zamęt w działaniu linii CAN i pracy sterownika świateł. Wymiana uszkodzonego sterownika rozwiązała problem.

Wojciech Słojewski, Wocar

Zostaw Komentarz