Deficyt paliwowy

23 cze 2015

Postawienie właściwej diagnozy wymaga często nietypowych działań, nie ujętych w standardowej procedurze. Potwierdza to poniższa historia.

Czytelnicy zainteresowani nauką i nowymi technologiami być może  pamiętają, że przed laty doszło do awarii słynnego „zderzacza hadronów” ukrytego pod górami Szwajcarii. Ów gigantyczny akcelerator wart górę pieniędzy znienacka zepsuł się. Usunięcie awarii trwało rok i kosztowało 30 milionów funtów. Dyrektor laboratorium fizyki cząstek CERN pod Genewą zademonstrował później niepozorny kawałek przewodu, przez który doszło do tej spektakularnej awarii.

Po co o tym piszemy? Ano w tym celu, by uświadomić, że znalezienie przyczyny awarii (często banalnej) może trwać długo i wiele kosztować. Ta smutna prawda znajduje również potwierdzenie w praktyce warsztatowej.

Opisana tu historia opowiada o pewnym kierowcy, który zakochał się w motoryzacji, poświęcił na zgłębianie jej tajników niejedną godzinę, a ta… tak mu się oto odwdzięczyła.

1000 kilometrów na zbiorniku

Wszystko zaczęło się, gdy do naszego bohatera uśmiechnęło się szczęście i w spadku otrzymał większą gotówkę. Postanowił za jej część kupić sobie wreszcie nowy samochód, bowiem jeszcze do niedawna życie zmuszało go do użytkowania aut mocno przechodzonych. Po przestudiowaniu publikowanych przez pisma samochodowe rankingów, wybrał superoszczędnego diesla renomowanej firmy europejskiej. Dzieląc pojemność zbiornika paliwa przez katalogowe najniższe możliwe zużycie paliwa na 100 km nasz bohater obliczył, że na jednym baku będzie mógł przejechać grubo ponad 1000 km, co utwierdzało go w słuszności podjętej decyzji, tym bardziej, że jego poprzedni samochód z instalacją LPG i małym zbiornikiem we wnęce koła zapasowego wymagał tankowania co 200 km.

Już podczas pierwszej wycieczki za miasto nowiutkim autem okazało się, że z tym tysiącem kilometrów to jednak lipa. Mimo że wskaźnik ilości paliwa pokazywał, iż samochód ma jeszcze dobre pół zbiornika, pojazd zaczął nagle słabnąć, aż wreszcie zgasł zupełnie. Zawezwany serwis przybył na miejsce i wysłuchał opowieści klienta. Znający się na rzeczy mechanik włączył zapłon, popatrzył na wskaźniki i odczekawszy, aż świece się zagrzeją, przekręcił kluczyk i uruchomił silnik. Wolne obroty początkowo nie były wzorcowe, ale po kilkunastu sekundach potrzymania silnika na podwyższonych obrotach i puszczeniu pedału gazu, praca jednostki napędowej stała się miarowa. Dla pewności mechanik śmignął jeszcze 2,5 kilometra w tę i z powrotem. Auto działało bez zarzutu. Podpis na formularzu interwencyjnym i życzenia przyjemnej jazdy zakończyły postępowanie reklamacyjne. Na niedługo, jak się wkrótce okazało.

Doradca wyjaśnia

Do domu właściciel samochodu wrócił bez problemów, ale już podczas następnego wyjazdu sytuacja się powtórzyła. Auto zaczęło słabnąć, aż wreszcie zgasło. Wezwana pomoc serwisowa wiedziała już, że ma do czynienia z powtórką reklamacji. Wzięto więc auto na „plecy” i odwieziono je do autoryzowanego serwisu. Tam podłączono komputer i wykryto błędy. Okazały się one typowe dla zakłóceń wywołanych zbyt słabym zasilaniem w paliwo, tzn. brak ciśnienia i przekroczony próg regulacji „na+”. Bardzo ucieszyło to naszego bohatera, bowiem uzyskał on w ten sposób potwierdzenie, że auto gaśnie i nie przejeżdża owego wspomnianego w reklamie 1000 kilometrów.

Rzeczowy doradca serwisowy wylał jednak, w przenośni oczywiście, na głowę klienta kubeł zimnej wody. Wyjaśnił mianowicie, że to sam właściciel pojazdu doprowadził do całego zajścia. W zbiorniku było za mało paliwa, więc silnik zasysał powietrze! A silnik, jak wiadomo, chodzi na ropie, a nie na powietrzu. Polemiczna tyrada klienta, podczas której przytaczał on wyczytane w kolorowych tygodnikach samochodowych porady techniczne dla czytelników, zostały skwitowane przez doradcę słowami: „Pie… o Szopenie”. Zapewnił jednak speszonego klienta, że auto zaraz zostanie uruchomione, błędy wyczyszczone i będzie można wyjeżdżać.

Rzeczywiście nie minęło pół godziny, gdy doradca wydał klientowi auto podkreślając przy tym, iż osobiście dolał 10 l paliwa, uruchomił silnik i sprawdził, że wykasowane błędy nie powróciły. Klient został ponadto pouczony o „konieczności utrzymywania minimalnego poziomu paliwa we właściwej wielkości”.

Czujnik, pompa, filtr

fuell 1Kiedy jednak silnik zgasł po raz trzeci, klient był już bogatszy o doświadczenia. Składając wniosek reklamacyjny nie dał więc sobie wmówić, że paliwa jest za mało. Wziąwszy doradcę pod rękę, poprowadził go do auta. Po włączeniu zapłonu strzałeczka pokazała  „mniejszą połowę”. To, że ze wskazaniem coś jest nie tak, dało się zauważyć, bo pomimo wspomnianej niby połowy zbiornika silnik po uruchomieniu „kulał”, a w plastikowym przewodzie do pompy paliwa widać było bańki powietrza. Wszystko to jednak minęło po dolaniu paru litrów oleju napędowego. Ustalono więc, że winny jest czujnik poziomu paliwa. Ponieważ trzeba go było sprowadzić, umówiono klienta na wizytę „za parę dni”. Nikt oczywiście nie oczekiwał, że nowy czujnik wniesie coś istotnego do sprawy, gasnącego samoczynnie auta.

Kiedy samochód zgasł po raz czwarty (na środku ruchliwej arterii), klient był przekonany, że paliwo jest, bo wskazówka pokazywała ćwierć zbiornika, a czujnik dopiero co został wymieniony na nowy! Wierzył w to tak mocno, że wyczerpał cały zapas energii w akumulatorze, zużywając ją na daremne kręcenie rozrusznikiem.

Idąc tropem potęgujących się trudności z eksploatacją auta, autoryzowany serwis wymienił pompę zasilającą i filtr paliwa. Obie części miały nie więcej niż parę miesięcy i przebieg 5 tys. km. Wykonane czynności, nazywane z grubą przesadą naprawą gwarancyjną, nie uchroniły auta od zasłabnięcia po raz kolejny.

Tym razem serwis potrzymał „uparciucha” około tygodnia i posprawdzał wszystko naprawdę uczciwie. Z silnikiem pracującym na wolnych obrotach auto postało całą dniówkę. Próby drogowe przeprowadzone zaś zostały stylem jazdy obowiązującym w przypadku prowadzenia auta służbowego. I nic.

Ustalonego przez serwis stanu doskonałości nie potwierdził kierowca. Już po tygodniu kolejny raz wezwał pogotowie serwisu do zgasłego auta.

Fortele specjalisty

Być może zabawa trwałaby dalej w najlepsze, gdyby klient nie wykorzystał pewnych znajomości. Uruchomiony kanał komunikacyjny spowodował wysłanie do serwisu specjalisty od „nienaprawialnych samochodów”. Fachowiec ów, dysponując poważnym bagażem doświadczeń, rozpoczął od – jak to się w Ludowym Wojsku Polskim mówiło – pracy politycznej. Zaprosił klienta do knajpy na kawę, a kiedy już zadzierzgnął z nim więzy znajomości, zapytał jak „czekista czekistę”: Czy się rozchodzi o wymianę auta, czy też auto się podoba i tylko należałoby je naprawić? Klient najzupełniej szczerze zarzekł się, że z auta jest zadowolony, bo mu go wszyscy w bloku zazdroszczą, ale byłoby super, gdyby mu ono jeszcze co chwilę nie gasło.

Kontynuując zabronione przez swoją korporację procedury, specjalista umówił się z klientem, że ten będzie wozić ze sobą „piątkę” oleju napędowego. I jak auto zagaśnie, zamiast wzywać pogotowie serwisowe, wleje paliwo do baku, uruchomi silnik, po czym wyzeruje licznik przebiegu dziennego, podjedzie do najbliższej stacji i zatankuje „pod korek”, a następnie zadzwoni do specjalisty i poda wskazanie licznika po wjeździe na stację oraz rzecz jasna ilość zatankowanego paliwa. Specjalista założył się jednocześnie, aczkolwiek z pewna obawą, że kiedy auto znów zaniemoże, wskaźnik poziomu paliwa pokaże połowę zbiornika. Na telefon nie musiał długo czekać. Meldunek brzmiał mniej więcej tak: Gdy silnik zgasł, faktycznie była jeszcze połowa paliwa, do stacji przejechałem 27 km, dało się dolać 32 litry z dystrybutora, nie licząc pięciu wlanych z baniaka.

Dodać tu należy, że właściciel pojazdu był zachwycony udziałem w eksperymencie, mającym, jak mu się wydawało, zdyskredytować serwis. Dlatego też bez oporów zgodził się na kolejną prowokację. Tym razem ustalono, że gdy samochód stanie, zabroni pogotowiu dolewać paliwa i uruchamiać silnik. Każe natomiast zawieźć auto do serwisu, a tam zażąda, by otworzyć tzw. właz, czyli plastikowy element mocujący w zbiorniku paliwa zespół pomp (ale nie w naszym aucie), czujnik poziomu paliwa i coś jeszcze, o czym nie wiedział serwis zmagający się z pojazdem.

Na okazję nie trzeba było długo czekać. Samochód znowu zgasł, po czym został odwieziony do warsztatu z adnotacją „brak paliwa”, pomimo tego, że wskazówka pokazywała, że jest go tylko nieco mniej niż pół zbiornika. Gdy w serwisie spełniono żądanie klienta, ku zaskoczeniu mechaników okazało się, że poziom paliwa sięga niemal pod sam właz. Deficyt paliwa4Pora już podać rozwiązanie tej tajemnicy. Zacząć należy od tego, że instalacja zasilania silnika CDI miała w rzeczonym samochodzie dwie pompy paliwa: mechaniczną (zębatą) pompę zasilającą oraz pompę strumieniową, napędzaną paliwem powracającym z filtra, wtryskiwaczy i zaworu regulacyjnego. Ta druga odpowiedzialna była za przepompowywanie paliwa z lewej komory dwukomorowego zbiornika do komory prawej, z której było ono zasysane do silnika.

System ten jednak zawiódł, a wszystko z powodu wyjątkowo dbającego o ekonomiczne spalanie kierowcy. Właściciel samochodu przeprowadził mianowicie własne dociekania na temat zużycia paliwa i doszedł do pewnego nieprawidłowego wniosku, analizując wyszukaną gdzieś tzw. charakterystykę zewnętrzną silnika. Kierowca uznał mianowicie, że najoszczędniejszym sposobem jazdy owym samochodem będzie podążanie na piątym biegu z możliwie najniższą prędkością, zresztą niższą, niż to zalecała instrukcja samochodu. Efekt tych praktyk był zaś taki, że małej prędkości obrotowej silnika towarzyszyło jednak istotne zużycie paliwa, co z kolei powodowało, że strumień paliwa powrotnego był zbyt mały, by zapewnić skuteczne działanie pompy strumieniowej i w efekcie nie przepompowywała ona dostatecznej ilości oleju napędowego między komorami. Silnik działał więc dopóki nie skończyło się paliwo w komorze zasilającej, przy czym w drugiej było go pełno – stąd wskazania 0,5 stanu. Zbiornik miał bowiem dwa czujniki poziomu.

A zatem usterka samoczynnego zatrzymywania silnika pojawiała się w wyniku drobnego błędu konstrukcyjnego pojazdu i bardzo specyficznej eksploatacji samochodu.

Stanisław Trela

1 comments
  1. Mam ten sam problem .wszystko oczyszczone ,szczelne ,wymieniona pompa niskiego ciśnienia gaśnie przy ok. 1/4 ciśnienie na listwie wzorcowe co zrobić

Zostaw Komentarz