Spalony pomysł pana hrabiego

08 sie 2018

Ponieważ mamy jeszcze kanikułę i teoretycznie wypoczywamy, postanowiliśmy w celach rozrywkowych sięgnąć do skromniutkiej przedwojennej historii polskiej motoryzacji.

Tylko najwięksi miłośnicy dziejów naszego przemysłu samochodowego znają historię marki Ralf-Stetysz. Była ona krótka jak życie jętki, a równo 90 lat temu skończyła się wielkim pożarem niczym w „Ziemi obiecanej”. Tak oto wpisała się w tragiczny polski etos znakomitych pomysłów, które spaliły na panewce.

Wszystko zaczęło się w 1924 roku, kiedy to polski arystokrata i entuzjasta motoryzacji, hrabia Stefan Tyszkiewicz założył pod Paryżem firmę Automobiles Ralf-Stetysz (Rolniczo-Automobilowo-Lotnicza Fabryka Stefana Tyszkiewicza). Pan hrabia wpadł na pomysł skonstruowania samochodu przystosowanego do polskich realiów, czyli zdolnego pokonywać tzw. drogi, składające się głównie z błota, ówdzie kocich łbów. Pojazd miał wytrzymałe zawieszenie z dużym prześwitem i blokadę dyferencjału, a także prostą konstrukcję.

Hrabia marzył o tym, żeby jego samochody produkowane były w Polsce, dlatego znalazł partnerów biznesowych i przeniósł zakładzik do Warszawy.

W 1928 roku produkcja się rozkręcała, samochód zdobywał nagrody i już już wydawało się, że coś z tego będzie. Ktoś jednak nie dopilnował piecyka i fabryczka się spaliła wraz ze wszystkim, co w niej było. Zakład był ubezpieczony i pan hrabia gotów był go odbudować, ale akcjonariusze stanęli okoniem, bowiem woleli wziąć pieniądze z odszkodowania i nie lokować ich ponownie w tak niepewne interesa. No i markę Ralf-Stetysz diabli wzięli.

Gdybolodzy, czyli specjaliści od jałowych rozważań na temat tego, czy historia mogła się potoczyć inaczej (gdyby mogła, toby się potoczyła) uznali, że straciliśmy szansę na polską markę samochodową, z której, kto wie, co by wyrosło. Najwięksi fantaści wskazują tu przykład Volvo – firmy, która była dziełem dwóch wizjonerów Assara Gabrielssona i Gustafa Larsona. Wszak oni zaczynali w tym samym czasie, co hrabia Tyszkiewicz i tak jak on – z niczego. Szwecja nie była wówczas wcale bogata, a i drogi miała kiepskie. I co? Szwedom wyszło!

Tu jednak winniśmy Czytelnikom wyjaśnienie. Za Gabrielssonem i Larsonem stała potęga firmy SKF, która dokładała do Volvo przez parę lat. Oprócz tego marka z Göteborga miała takich dostawców jak Bofors (założony jeszcze przed szwedzkim potopem, który zalał Rzeczpospolitą w połowie XVII wieku), Svenska Stalpressningsakienbolaget (istniejąca nieprzerwanie od 1735 roku), Husqvarna Vapenfabrik (założona w 1689 roku). Słowem, za Volvo stała szwedzka stal i protestancki etos dobrej roboty. Nasz pan hrabia dysponował jedynie pomysłami i entuzjazmem. Okazało się, że to nie wystarczy.

Zostaw Komentarz