Polska kometa nad Odrą
Zazwyczaj cytujemy tu codzienną prasę krajową, więc dla odmiany zajrzyjmy teraz do prasy niemieckiej. Lokalna gazeta z Brandenburgii wieszczy rychły koniec świata, o czym świadczyć mają przedziwne i rzadkie zjawiska. Zaobserwowano otóż polskich kierowców, którzy przejeżdżają na drugą stronę Odry, by zatankować do pełna samochód. Dotąd paliwowy kierunek był dokładnie odwrotny, albowiem to Niemcy przyjeżdżali po paliwo do Polski.
Nowy trend spowodowany jest oczywiście cenami po obu stronach granicy, te zaś kształtują się tak, że o ile jeszcze w listopadzie za litr oleju napędowego trzeba było zapłacić w Niemczech o 40 eurocentów więcej, to teraz niemieckie stacje chcą za paliwo do diesli o 13 eurocentów mniej niż polskie.
Spieszymy donieść, że wszystko spowodowane jest spadkiem cen ropy naftowej na światowym rynku. Baryłka ropy kosztowała ponad 70 dolarów, a teraz trzeba za nią zapłacić niespełna 50. To przełożyło się na spadek cen na niemieckich stacjach. Prawdziwą tajemnicą pozostaje natomiast, dlaczego ta obniżka dotarła do Niemiec, a do nas jakoś nie. Wszak do Niemiec jest tylko ciut bliżej z Bliskiego Wschodu, a z Rosji nawet troszkę dalej.
Kiedy nie ma innej sensownej teorii, musi pojawić się ta spiskowa, a mówi ona, że nasze państwowe koncerny paliwowe chcą skorzystać z okazji i zarobić więcej. Za wszystkim stoi zaś rząd, który ciągle potrzebuje pieniędzy, bo wciąż obywatelom do czegoś dopłaca. A że rząd sam pieniędzy nie zarabia, więc zanim obywatelom dopłaci, musi od nich najpierw ściągnąć.
Tak więc, to co dla naszych zachodnich sąsiadów wydaje się tajemnicą na miarę pochodzenia posągów z Wyspy Wielkanocnej, nam wydaje się dość oczywiste. Obiecujemy jednak, że osłupiejemy, kiedy pojawią się doniesienia, że niemieccy laweciarze przetrząsają polskie komisy samochodowe w poszukiwaniu „autek po polskich emerytach, którzy jeździli raz w tygodniu do kościoła”. Wtedy rzeczywiście będzie można się spodziewać rychłego końca świata.