Bezpieczeńtwo drogowo-budżetowe
Polska ma swój lokalny koloryt odróżniający nasz kraj od innych krajów – i dobrze, bo z tej różnorodności bierze się kulturowe bogactwo Europy. Jednym z naszych rodzimych obyczajów są możliwie częste zmiany przepisów, tak jakby system regulacji był huśtawką, którą należy wciąż bujać, by nie zastygła w gnuśnym bezruchu.
No więc najpierw nastawiano fotoradarów, które zaczęły robić kierowcom zdjęcia u wylotu niemal każdej wioski, a władze gminne traktowały żółte skrzynki jako poborców “kopytkowego”. Niejeden wójt mógł z takiego źródełka utrzymać gminny dom kultury.
Ustawodawca połapał się jednak, że w tej radaromanii często nie chodzi o zapewnienie większego bezpieczeństwa ruchu drogowego, tylko dodatkowego źródła finansowania lokalnych budżetów, więc zdecydował o przekazaniu fotoradarów w gestię Inspekcji Transportu Drogowego. Skutkiem tego znaczną część tych urządzeń na dłuższy czas zdemontowano, co jak się można było domyślić, było wylaniem dziecka z kąpielą, ponieważ niektóre fotoradary stały uzasadnionych miejscach i słusznie temperowały kierowców.
Z czasem jednak radary powróciły, ale już pod auspicjami państwowej ITD, która w dodatku otrzymała właśnie zgodę na rozbudowę sieci fotoradarów za pieniądze unijne. Pójść na to ma ponad 160 milionów złotych, a wysyp nowych fotoradarów spodziewany jest na rok 2020.
Ciekawi jesteśmy, czy w tym nowym radarowym programie chodzi wyłącznie o bezpieczeństwo, czy też o zapuszczenie przy okazji jeszcze jednego drenu do kieszeni kierowców, który zapewni dodatkowe wpływy do budżetu.
W zasadzie to się budżetowi nie dziwimy. On tak jak my – ciągle ma ważne i nieuniknione wydatki i wciąż niewystarczające przychody.