Bramę FSO rozbierają, a miś w Jaworznie gnije sobie na świeżym powietrzu
Dwa lata temu 62 hektary należące niegdyś do Fabryki Samochodów Osobowych zostały sprzedane deweloperowi, który buduje dziś na tym terenie spore osiedle mieszkaniowe. Pisaliśmy wtedy, że nie ma co specjalnie łkać nad starymi halami, bo wiadomo, że żadna fabryka i tak już by tam nie powstała. Miejsce, które kiedyś leżało na ostatnim warszawskim zadupiu zwanym Pelcowizną (Żerań jest kawałek dalej) teraz okazuje się być w sumie niedaleko centrum, więc oczywiste jest, że w dziurę po wielkim, niegdyś socjalistycznym zakładzie musi się wlać miasto. Wyraziliśmy wszelako nadzieję, że po FSO zostanie na pamiątkę brama wjazdowa i muzeum – co zresztą deweloper obiecywał.
Tymczasem prasa donosi, że z bramy zdjęto już napisy i znak graficzny FSO. Wszystko więc wskazuje, że brama ostatecznie zniknie, muzeum zostanie wysiudane, a obietnice dewelopera okażą się funta kłaków warte. Jeśli tak się stanie, będzie to mimo wszystko gwałtem zadanym historii, a przy okazji nonsensem, bo przecież symboliczna pozostałość po fabryce byłaby jakimś elementem nadającym tożsamość nowemu osiedlu.
Pewnie, że FSO to nie Wieliczka i nie ma co z niej robić zabytku klasy zero, ale dla Warszawy fabryka miała szczególne znaczenie, bo powstała w czasach, kiedy miasto powstawało z powojennych ruin. Ludzie na widok produkowanych w FSO samochodów z napisem „Warszawa” na błotniku ronili łzy wzruszenia. My, mimo że starsi i zaawansowani, tego co prawda nie pamiętamy, ale rozpirzenie bramy jest dla nas równie bolesne jak wycięcie starego drzewa, bo zasłania widok na ulicę.
Przy okazji lamentowania nad poniewieraną pamięcią o FSO postanowiliśmy sprawdzić, co słychać w naszej narodowej Fabryce Samochodów Osobliwych „Izera”. No więc nic nie słychać. Ostatnie wieści z placu w Jaworznie są sprzed pół roku. Zapowiadano wtedy, że właśnie ruszają prace mające na celu przygotowanie terenu pod budowę zakładów. Organizatorzy całego przedstawienia puścili nawet publiczności animowany filmik o tej fabryce (nieustającej) przyszłości.
Ciekawe, kto jeszcze wierzy w to, że zakład kiedykolwiek powstanie i będzie cokolwiek produkować. Nie chodzi tylko o to, że ci którzy za ten projekt odpowiadają, są mniej lub bardziej nieudolni. Po prostu pomysł budowania fabryki samochodów przez państwowe spółki od początku był czystym nonsensem. Od zakładania przedsiębiorstw nie jest bowiem państwo, tylko przedsiębiorcy.
Ktoś natchniony nowymi ideami może powiedzieć, żeśmy dziadersi, a kapitalistyczne aksjomaty powinny pójść do lamusa. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że świat się zmienia, a wraz z nim zmianie ulegają ekonomiczne paradygmaty. Nikt jednak nie unieważnił tej oto banalnej prawdy: w prywatnym przedsięwzięciu za prywatne pieniądze, prywatnie pilnuje się pieniędzy, bo jak się je umoczy, to też prywatnie. Z kolei jak się coś robi za publiczną kasę, której pilnowaniem zajmują się mianowani „menedżerowie”, to lanie krwi w piach jakoś nikogo osobiście nie boli. Pensje i premie i tak wpadają na konto, a jak już wszystko ostatecznie dupnie, a miś zgnije sobie spokojnie do jesieni na świeżym powietrzu, to co się zrobi? Protokół zniszczenia! I spokojnie odejdzie do nowych zadań, na nowym, prawda, odpowiedzialnym odcinku. I to z poczuciem dobrze wykonanej roboty.