Bul, Mercedesie
No i Mercedes Bęc! Po aferze, która rozpętała się kilka lat temu po ujawnieniu, że diesle Volkswagena same sprytnie orientują się, że są badane pod względem toksyczności spalin, a wtedy mniej dymią, zaś kiedy się połapią, że już po badaniu, trują bardziej, żeby nie ograniczać mocy silnika, przyszła pora na gwiazdę ze Stuttgartu. Niemiecki koncern został przyłapany w USA na tym samym. Początkowo oskarżenia odrzucał kategorycznie, później już mniej stanowczo, a na koniec zdecydował się zabulić dobrowolnie, aby zamknąć postępowania.
Daimler ogłosił, że zawarł wstępne porozumienie w tej sprawie z władzami USA oraz właścicielami przebiegłych diesli. I tak, 1,5 miliarda dolarów trafi do kiesy państwowej, a 700 milionów dostaną użytkownicy pojazdów, którzy zapewne nie mogą się jeszcze emocjonalnie pozbierać po tym, jak dowiedzieli się, do jakich niegodziwości zdolne są ich samochody. W amerykańskich sądach można żądać pieniędzy za każdą krzywdę, więc niemiecki koncern musi zapłacić, żeby dalej sprzedawać Amerykanom swoje pojazdy. Warto przy okazji wspomnieć, że rok temu Daimler zapłacił za to samo w Niemczech 870 milionów euro kary.
Patrząc na kwoty, po które Daimler musi sięgnąć do kieszeni, trudno nie zastanawiać się, ile w niej jeszcze może być. Zdumiewające jest bowiem, że po takim finansowym ciosie niemiecki gigant nawet się nie zachwieje. Trudno też nie popaść w bolesną zadumę, kiedy porówna się sumę, na którą opiewają kary nałożone na Mercedesa z pieniędzmi, które zostały przewidziane przez rządowe agendy na zbudowanie w Polsce wielkiej fabryki elektrycznych samochodów. Przypomina się socjalistyczny minister do spraw cen (było takie ministerstwo) z czasów kryzysu, który przekonywał w telewizorze, że jego żona potrafi wyczarować obiad dla sześcioosobowej rodziny za – tu padała stosowna kwota – na co, gospodynie domowe pukały się palcem w czoło. Wychodzi na to, że mamy szczęście do ministrów fantastów.