Czy elektromobilna zwrotnica wykolei niemiecką lokomotywę
W niemieckiej branży motoryzacyjnej panuje raczej podły nastrój, o czym donoszą tamtejsze media. Sektor wyraźnie się kurczy, a świadczy o tym dobitnie liczba wyprodukowanych samochodów. W ubiegłym roku niemieckie fabryki opuściło 3,4 mln pojazdów, co może się wydawać z polskiego punktu widzenia liczbą gigantyczną, ale odnieść ją trzeba do 5,6 mln – bo taki wynik miały niemieckie zakłady w roku 2016.
Zmniejszony wolumen wyprodukowanych samochodów to nie jedyny niepokojący parametr. Jak podaje instytut badań ekonomicznych iFO z Monachium, powołujący się na dane Niemieckiej Federalnej Agencji Pracy, liczba stanowisk w sektorze motoryzacyjnym skurczyła się w ciągu ostatniej dekady o 9%. Zdaniem Olivera Falcka, eksperta z iFO, następuje deindustralizacja sektora motoryzacyjnego, spowodowana transformacją elektromobilną. Część miejsc pracy przeniosła się do sektora elektromobilności, między innymi do zakładów, w których wytwarza się baterie, ale ponieważ jest to produkcja mniej pracochłonna, per saldo roboty dla wszystkich będzie mniej.
Są to dane zatrważające dla całej niemieckiej gospodarki, bo sektor motoryzacyjny jest jednym z jej filarów – zatrudnia w sumie 1,8 miliona osób, a jak się doliczy wszystkich, którzy znajdują zajęcie przy jego obsłudze, to liczba ta będzie znacznie większa. Branża motoryzacyjna wypracowuje też 7,7% PKB Republiki Federalnej.
Eksperci wskazują również, że perspektywy rysują się marnie, a to dlatego, że przejście na elektromobilność pozbawia niemieckie firmy przewagi technologicznej, którą budowały od pokoleń, rozwijając konstrukcje napędów spalinowych. Wygląda to tak, jakby w trakcie wyścigu kolarskiego sędziowie nagle przerwali zawody i kazali wszystkim ponownie stawić się na linii startowej, również tym zawodnikom, którzy oderwali się wcześniej od peletonu i jechali ze znaczną przewagą na konkurentami.
Pojawia się pytanie: kto był tym sędzią? No i tu dochodzimy do paradoksu – ano „Tour de Automotive” przerwali unijni urzędnicy, w tym komisarze, a oprócz nich również wybrani przez obywateli europosłowie, wreszcie rządy krajów unijnych. Wszyscy oni wzięli się pod ręce i radośnie uchwali radykalne regulacje, przestawiając w ten sposób zwrotnicę, jednak bez głębszego zastanowienia, czy rozpędzony pociąg europejskiego przemysłu motoryzacyjnego przypadkiem się nie wykolei. Tak już tytułem kronikarskiego przypomnienia podajemy, że początkowo w awangardzie przywódców składających proelektromobilną deklarację uplasował się również premier Polski, kraju, który z elektromobilnością ma tyle wspólnego, że do elektrycznych samochodów nie ma ładowarek i prądu, a zapowiadana produkcja narodowego pojazdu na baterię bardziej przypomina program kabaretowy, niż rzetelny projekt.
Oczywiście wszystkie te wstrząsy nie oznaczają jeszcze, że lokomotywa wypadła z szyn. Potencjał technologiczny niemieckich firm pozostaje wciąż potężny, więc jest nadzieja, że drużyna przyciśnie i znów znajdzie się na szpicy peletonu, że nawiążemy do metafory kolarskiej.
My im tego życzymy, bo tak się składa, że z naszą gospodarką i sektorem motoryzacyjnym pedałujemy za nimi, starając się utrzymać na kole.