Czy szkoły uczą zawodu?
Rozmowa z Wojciechem Słojewskim, absolwentem Technikum Samochodowego w Grodzisku Mazowieckim oraz Wydziału Samochodów i Maszyn Roboczych Politechniki Warszawskiej, właścicielem serwisu i stacji kontroli pojazdów Wocar w Grodzisku Mazowieckim.
Według powszechnie panującej opinii szkolnictwo zawodowe w Polsce znajduje się w stanie kompletnej zapaści. Jak to wygląda z perspektywy właściciela warsztatu samochodowego, który styka się zarówno z uczniami jak i absolwentami szkół?
Rzeczywiście nie jest wesoło. Generalnie trzeba powiedzieć, że przychodzący do pracy absolwenci szkół praktycznie nic nie umieją. Wyjątki stanowią zapaleńcy, którzy „prywatnie” interesują się techniką samochodową i dysponują pewnym doświadczeniem nabytym przy okazji własnoręcznych napraw. Są tacy, którzy grzebią w rozmaitych pojazdach od dziecka, zaczynając od skutera, potem robiąc jakieś nieskomplikowane naprawy np. w samochodzie rodziców. Taki młody człowiek coś tam umie, ale jego wiedza jest nieuporządkowana. Niemniej jednak dysponuje przynajmniej pewnymi umiejętnościami manualnymi, które zyskał podczas rozbiórek i składaniu różnych podzespołów i ma pojęcie na temat ogólnej konstrukcji samochodu. Z takiego kandydata, o ile podchodzi on do własnych kompetencji z pewną pokorą, można w miarę szybko zrobić wartościowego pracownika. Niestety, większość absolwentów jest zupełnie „surowa”.
Czego w takim razie uczą dziś w szkołach samochodowych?
Głównym problemem jest brak możliwości kontaktu uczniów z „żywymi” samochodami, bez czego nie ma mowy o zyskaniu jakichkolwiek praktycznych umiejętności niezbędnych w warsztacie. Kiedy trzydzieści parę lat temu sam chodziłem do technikum, uczniowie mieli okazję zdobywać doświadczenie w szkolnych warsztatach samochodowych. Mieliśmy również praktyki w zakładach pracy. Nasza wiedza z grubsza nadążała za samochodowym rynkiem, choć oczywiście trudno porównywać tamte czasy ze współczesną motoryzacją. Tak czy owak w warsztatach szkolnych naprawiało się samochody z ulicy. Przy szkole była także stacja kontroli pojazdów, gdzie również można było się uczyć, asystując diagnoście podczas badania. Obecnie uczniowie są od takich kontaktów z samochodami odcięci. Warsztaty szkolne zostały pozamykane, a teren, na którym się znajdowały – sprzedany. Szkoły są niedofinansowane, brakuje pieniędzy nie tylko na unowocześnianie metod kształcenia, ale nawet na najbardziej podstawowe wydatki. Trzeba też podkreślić, że w ciągu ostatnich lat nastąpił niesłychany rozwój techniki samochodowej. Konstrukcje pojazdów są coraz bardziej skomplikowane i naszpikowane elektroniką.
Czy zatem należy uznać, że szkoły pozostały w tyle
z programem nauczania?
Niestety tak. Rozziew między programem nauczania a praktyką warsztatową jest coraz większy. Owszem, szkoły kupują nowoczesne pomoce naukowe, np. tzw. tablice szkoleniowe umożliwiające poznawanie konstrukcji rozmaitych układów. Jednak nawet najlepsze modele nie zastąpią kontaktu z samochodami warsztacie. Uczeń pozna np. zasadę działania układu common rail, ale już nie wie, gdzie znaleźć pod maską pompę wysokiego ciśnienia, czy też nawet wtryskiwacze. Zdarza się również, że skromne budżety szkolne przeznaczone na zakup wyposażenia dydaktycznego wydawane są niezbyt roztropnie. Podczas wizyty w jednej ze szkół natknąłem się na testery diagnostyczne, które udało się dyrekcji „okazyjnie” kupić za stosunkowo nieduże pieniądze. Okazało się jednak, że zawarte w niech oprogramowanie nie było aktualizowane przez 10 lat, bo na to już środków nie starczyło. W efekcie testery te są niemal bezużyteczne, bo nie da się ich zastosować do diagnozowania większości jeżdżących po naszych drogach samochodów.
A co z praktykami w warsztatach? Skoro nie da się nauczyć zawodu w szkole, to może wrócić do starego jak świat sposobu nauczania, jakim jest terminowanie.
Z pewnością praktyczna nauka zawodu w warsztacie jest najlepszym sposobem na przygotowanie młodego człowieka do pracy. Sami przyjmowaliśmy na praktyki uczniów zarówno techników jak i szkół zawodowych. Zmieniły się jednak przepisy podatkowe, nie można już robić pewnych odliczeń i warsztaty nie mają już zachęt, by przygotowywać uczniów do zawodu. Trzeba też wiedzieć, że organizowanie takich praktyk przysparza właścicielom warsztatów rozmaitych kłopotów. Uczniowie szkół zasadniczych przychodzili do nas trzy razy w tygodniu na sześć godzin. Tym zdolniejszym można było powierzyć najprostsze czynności, co i tak było ryzykowne i wiązało się z dużą odpowiedzialnością, ponieważ w naszym warsztacie naprawiamy samochody w miarę nowe, w których często nawet prozaiczna wymiana klocków hamulcowych wymaga spełnienia ściśle określonych procedur. Trudno powierzyć uczniowi taką czynność w samochodzie wyposażonym w elektryczne hamulce postojowe, czy też hydropneumatyczne, bądź pneumatyczne zawieszenie. W pojazdach tych konieczna jest dezaktywacja pewnych systemów i ewentualne błędy mogą mieć przykre i kosztowne konsekwencje. Niemniej jednak przy odpowiednim nastawieniu samego ucznia praktyki w warsztacie mogą być dobrym sposobem na przygotowanie do zawodu. W naszym serwisie najlepiej wychodziło to praktykantami skierowanymi do nas przez Ochotnicze Hufce Pracy. Przychodzili oni codziennie normalnie do pracy, tak jak zwykli pracownicy. Po ukończeniu praktyki zdawali egzamin zawodowy, a warsztat mógł sobie wówczas odpisać koszt wyszkolenia adepta. Nasza współpraca z OHP urwała się jednak ostatecznie po tym, jak wprowadzono dla młodzieży limit 18 godzin pracy w tygodniu. Ograniczenie to sprawiło, że współpraca stała się niewygodna i więcej wynikało z tego zamieszania niż korzyści. Ograniczono również maksymalny czas praktyki zawodowej dla uczniów szkół zasadniczych – zaledwie do 12 godzin w tygodniu. To już zupełne zawracanie głowy, bo takie „rwane” zajęcia sprowadzały się właściwie do pilnowania ucznia, by nie wyrządził jakichś szkód, a sobie nie zrobił krzywdy. Kompletnie dezorganizowało to pracę w warsztacie, tym bardziej, że zdarzały się problemy z uczniami. Kiedyś miałem na raz kilku takich „ananasów”, którym przychodziły do głowy głównie głupie pomysły. Ich praktykowanie okazało się „kompletną klapą”. A przecież nie jest rzeczą właściciela warsztatu zajmowanie się pracą wychowawczą z młodzieżą.
Gdzie zatem ludzie mają się uczyć zawodu?
W warsztatach. Tyle tylko, że potrzebne jest stworzenie sensownego systemu przygotowania zawodowego, a to wymaga odpowiednich unormowań prawnych. W tej chwili warsztaty nie mają żadnego interesu w tym, by przysposabiać „surowych” absolwentów do pracy. I to się nie zmieni, jeśli nie zostanie zmodyfikowany kodeks pracy, ponieważ w świetle obecnych przepisów przyjęcie młodocianego na praktykę stwarza więcej komplikacji niż normalne zatrudnienie pracownika. Sądzę też, że potrzebne są jakieś zachęty finansowe dla warsztatów, które powinny mieć korzyści z tego, że przekazują swoją wiedzę. Osobną kwestią jest natomiast pewna roszczeniowa postawa, którą wykazują młodzi ludzie. Większość z nich chciałaby zarabiać od razu tyle co doświadczony mechanik z wieloletnim stażem. Tymczasem prawda jest taka, że młodzieniec zaraz po szkole jest jako pracownik niewiele wart i musi jeszcze sporo się nauczyć, zanim będzie można go nazwać mechanikiem.
A co pańskim zdaniem powinno się zmienić w samych szkołach, by absolwenci byli lepiej przygotowani?
Nie da się zaprzeczyć, że wszystkie ulepszenia wymagają zwiększenia nakładów finansowych. Szkoły potrzebują nie tylko lepszego wyposażenia, ale również kadry nauczycielskiej dysponującej aktualną wiedzą techniczną. Obecnie fachowcy nie palą się do tego, by nauczać w szkole, bowiem znacznie więcej mogą zarobić pracując w serwisach. Ostatnio jednak dowiedziałem się o pewnym pomyśle, który wykiełkował w Ministerstwie Edukacji Narodowej i wydaje się dość sensowny. Ponoć planowane jest zorganizowanie praktyk dla uczniów w tzw. pakietach modułowych. Np. młody człowiek odbędzie w warsztacie szkolenie dotyczące obsługi układów hamulcowych, po czym zda stosowny egzamin. Warsztat, w którym praktykant zdobywał wiedzę otrzyma zaś gratyfikację finansową. Szkoły mają dostać specjalne fundusze na realizację tych praktyk. To na razie projekt, ale kto wie, może coś z tego wyjdzie.
Dziękujemy za rozmowę.