Daimler bez wąsów
Spośród szefów koncernów samochodowych ostatnim charyzmatycznym prezesem był chyba Dieter Zetsche, który przepracował 40 lat w Daimlerze, wdrapując się po hierarchicznych szczeblach na sam szczyt drabiny.
Kto raz zobaczył Zetschego, na pewno go pamiętał ze względu na charakterystyczne olbrzymie wąsiska, upodabniające ich nosiciela do starego Bismarcka. Zetsche przypominał żelaznego kanclerza nie tylko ze względu na zarost, ale również talent przywódczy i instynkt stratega. Kiedy obejmował stanowisko prezesa w 2006 roku, Daimler pogrążony był w kryzysie. Mercedes borykał się z problemami ze swoją flagową S-klasą – nowe modele okazały się niezbyt udane, skutkiem czego ucierpiał bardzo prestiż marki ze Stuttgartu, która straciła prymat na rynku luksusowych samochodów na rzecz wielkiego konkurenta zza miedzy – BMW. Na domiar złego przejęty przez Daimlera pod koniec lat 90. amerykański Chrysler przynosił znaczne straty i obciążał bilans przedsiębiorstwa. Nadwątlone było również morale pracowników, którzy zaczęli podejrzewać, że trójramienna gwiazda powoli zaczyna przygasać.
Zetschemu udało się wszystko jednak postawić na nogi, a o jego zaangażowaniu świadczyć może kampania reklamowa Chryslera pod hasłem „Ask Dr. Z”, w której wąsaty prezes wystąpił, stając się przy okazji motoryzacyjnym celebrytą rozpoznawanym na całym świecie.
Za czasów jego prezesury finanse Daimlera zostały uzdrowione, a Mercedes odzyskał utracony tron, wprowadzając na rynek wiele doskonale przyjętych modeli.
Zetsche uznany został za męża opatrznościowego, dlatego nikt w Niemczech nie miał wątpliwości, że słynny menedżer zasiądzie w fotelu przewodniczącego rady nadzorczej, co zapowiadał już dwa lata temu, ustępując ze stanowiska prezesa zarządu.
Tymczasem branżę motoryzacyjną obiegła sensacyjna wiadomość, że Dieter Zetsche rezygnuje z kandydowania. Obwieścił to sam zainteresowany w podlanym goryczą oświadczeniu, sugerując, że jego kandydatura nie jest akceptowana przez część akcjonariuszy. W Niemczech informacja ta wprawiła opinię publiczną w osłupienie, a wielu ekspertów uznało utrącenie Zetschego za prawdziwą grandę.
Dlaczego do tego doszło i kto podstawił nogę byłemu prezesowi jeszcze nie wiadomo. Podejrzewani są zarówno inwestorzy amerykańscy, którzy nie chcą, by przewodniczącym był ktoś, kogo nazwisko może być łączone ze „dieselgate”, jak również chińscy, mający ponoć Zetschemu za złe, że był nie dość życzliwy akcjonariuszom z Kraju Środka. Przypomnijmy, że mają oni w kieszeni 20% udziałów.
Tak oto obywatele Republiki Federalnej przekonują się, że globalizacja oznacza nie tylko kokosy robione przez niemieckie firmy na chińskim rynku, ale również i to, że coraz częściej przy podejmowaniu ważnych decyzji w Niemczech trzeba dzwonić do Nowego Jorku, czy Szanghaju.