Drogowe kino moralnego niepokoju

31 lip 2019

Miłośnicy kina zapewne pamiętają film Krzysztofa Kieślowskiego pt. „Amator” opowiadający o pewnym niczym niewyróżniającym się zaopatrzeniowcu, który któregoś dnia kupuje amatorską kamerę filmową i zaczyna dokumentować otaczającą go rzeczywistość, za co ponosi ostatecznie dramatyczne konsekwencje, zarówno w życiu zawodowym jak i osobistym.

Dzieło sprzed czterdziestu lat przypomniało nam się w związku z niesłychaną popularnością kamerek samochodowych. Urządzenia te nagrywają, co się dzieje przed samochodem, a dzieją się rzeczy, po obejrzeniu których można poczuć niepokój, i to nie tylko moralny. I tak na przykład przebojem ostatnich dni jest film przedstawiający rajd chodnikiem w wykonaniu kierowcy, który nie miał cierpliwości do stania w korku. W serwisie Youtube można zaś zobaczyć sceny drogowej grozy, po obejrzeniu których każdy rozsądny obywatel zamiast tłuc się do Rzeszowa samochodem, wolałby polecieć rządowym gulfstreamem w towarzystwie marszałka, albo nawet i bez niego.

Moda na kamerki przyszła ze Wschodu. Kierowcy w krajach postradzieckich jako pierwsi zaczęli masowo instalować te gadżety w swoich autach, by w razie kolizji mieć dowód na to, że to nie ich wina. Podobno bez takiego filmowego dowodu nie sposób tam uzyskać odszkodowania. Idea wzajemnego filmowania się na drodze przyjęła się również w Polsce i to do tego stopnia, że biedna policja nie nadąża z oglądaniem wszystkich nadesłanych produkcji.

Warto jednak pamiętać, że są w Europie kraje, gdzie używanie kamerek jest zabronione. W Szwajcarii można dostać za to słony mandat, a w Austrii za filmowanie grozi grzywna w wysokości, uwaga: 10 tysięcy euro. Na wszelki więc wypadek, przed wyjazdem za granicę, zdjąć to z szyby, żeby nie skończyć jak ów bohater filmu Kieślowskiego.

Zostaw Komentarz