Kamieniem milowym w łeb, czyli elektryfikacja przymusowa

15 cze 2022

W kraju toczy się dyskusja o pieniądzach z KPO, praworządności i „kamieniach milowych” czyli aneksie podpisanym przez polski rząd, który zawiera liczne zapisy zobowiązujące Polskę do wprowadzenia różnych rozwiązań legislacyjnych. Jest tego tyle, że razem do kupy wystarczyło na obszerną broszurę. Jej lektura jest miejscami bardzo ciekawa.

I tak na przykład już za dwa lata w dużych miastach mają powstać strefy, do których wpuszczane będą tylko samochody niskoemisyjne. Docelowo mają one powstać we wszystkich miastach, a więc również w takich ośrodkach jak Końskowola, Lędyczek i Wyśmierzyce (pozdrawiamy mieszkańców).

W 2024 roku powinna zostać wprowadzona w życie opłata rejestracyjna obejmująca pojazdy z napędem spalinowym, przy czym jej wysokość ma być proporcjonalna do emisji CO2 i NOx. Czytelnikom, którzy pomyśleli sobie, że w takim razie dociągną do końca swojej szoferskiej przygody tym co mają, a potem niech się dzieje wola nieba, wyjaśniamy, że w nich też już wycelowany jest kamień milowy. Otóż w 2026 roku podatek ma zostać nałożony na wszystkich właścicieli pojazdów z napędem konwencjonalnym, zaś jego wysokość ma być uzależniona od wielkości emisji. Jaka to ma być konkretnie wysokość, nikt jeszcze nie powiedział, ale unijny zamysł jest taki, że ma się nam samochodów spalinowych odechcieć tak dalece, abyśmy czym prędzej oddali je na szmelc, a sami pokupowali elektryki. No i jak się Państwu ten plan podoba?

Wpadliśmy na pomysł, że europejscy decydenci powinni wybrać się na długą wycieczkę po wschodnich rubieżach Unii Europejskiej. Niech sobie popatrzą, jak w niektórych rejonach wygląda komunikacja publiczna i czym ludzie muszą jeździć do roboty w Sanoku, Szczecinku, czy Łomży. Niech urzędnicy sprawdzą ile w salonie kosztuje elektryczne auto, ile wynosi średnia pensja w regionie i przeprowadzą zaawansowaną operację ekonometryczną polegającą na podzieleniu jednego przez drugie. Dalsza część wycieczki powinna zostać poświęcona zapoznaniu zwiedzających z polską energetyką. Niech zobaczą hałdy węgla koło elektrowni, a także powiązaną sznurkiem i podpartą kijem sieć energetyczną z dwudziestym stopniem zasilania latem. Następnie niech spróbują oszacować, ile megawatogodzin potrzebuje codziennie kilkanaście milionów samochodów elektrycznych, ile ich mogą zapewnić polskie elektrownie, ile w związku z tym dwutlenku węgla wyleci dodatkowo przez kominy itd.

Mamy nieodparte wrażenie, że w Brukseli urzędnicy i eurodeputowani wznieśli się już na takie wyżyny, że wszystko z tej perspektywy wygląda inaczej. Pora złapać za sznurki i ściągnąć ich na ziemię.

A z innej beczki: media donoszą, że na Półwyspie Kolskim Rosjanie znaleźli bogate złoża litu. Rozmaite minerały są tam wydobywane od dziesięcioleci, a z tej przyczyny półwysep jest ekologicznie zrujnowany. Lit potrzebny jest jednak do ekologicznych samochodów elektrycznych, więc pewnie nikt się specjalnie nie przejmie skargami Saamów i Komiaków, czyli rdzennych mieszkańców tych ziem. Co tam tajga, tundra i renifery. Nas bardziej interesuje bezemisyjna strefa w Parczewie. A poza tym kopalnie litu to przecież nie w Unii.

 

Zostaw Komentarz