Kłopoty z klasą A

04 lut 2014

Z awariami nowoczesnych samochodów bywa czasem jak z akcją powieści sensacyjnej – wszystko wiąże się ze wszystkim, nawet jeśli na pozór nie ma ze sobą nic wspólnego.

Można zagadać się na śmierć, tłumacząc, że serwisowanie współczesnych samochodów wymaga ciągłego pogłębiania kompetencji oraz dysponowania odpowiednim wyposażeniem. Niektórzy ortodoksyjni obrońcy warsztatowej tradycji traktują te uwagi jako marketingową mowę trawę. Fachowcy owi nadal będą montować drążki kierownicze, używając do tego „żaby” pochodzącej z instrumentarium hydraulika, a do sprzęgieł samonastawnych nie będą używać stosownego narzędzia specjalnego, „bo to panie nie takie rzeczy się robiło i było dobrze”. Równie swobodny stosunek mają owi samowystarczalni specjaliści do instrukcji montażowych – „niech czytają je praktykanci, bo my już przecież od 30 lat w kanale”, itd., itp. Na tym kończymy krótki wstęp do naszej historii, przenosząc się na scenę, na której rozgrywa się nasz serwisowy dramat.

Prezent od tatusia

Tym razem jego bohaterem jest Mercedes klasy A, maluch spod znaku trójramiennej gwiazdy, samochód zgrabny i poręczny, bardzo lubiany przez kobiety. No i właśnie nasz Mercedes trafił w ręce młodej damy. Auto nie było co prawda nowe, ale całkiem świeże, bo czteroletnie i na oko dobrze utrzymane. Do tego jego poprzedni właściciel zaklinał się, że stan techniczny samochodu jest idealny. Nabywcą Mercedesa był niejaki pan Waldek, który kupił je jako prezent dla córki, by mogła wygodnie dojeżdżać na uczelnię.

Użytkowniczka, pani Agnieszka, zachwyciła się ojcowskim podarunkiem, bo samochód był komfortowy, dynamiczny, łatwy do parkowania, a do tego mało palił, ponieważ napędzał go nowoczesny silnik wysokoprężny.

Radio nie działa

2Ledwie pani Agnieszka zdążyła nacieszyć się samochodem, auto zaczęło sprawiać problemy i to przed samym rozpoczęciem roku akademickiego, co postawiło pod znakiem zapytania codzienne dojazdy na uczelnię. Na początek niespodziewanie zdechł akumulator. Sprawa była banalna, więc pan Waldek po prostu pojechał do sklepu i kupił nową baterię, którą następnie sam wymienił. Samochód zapalił, ale okazało się, że radio przestało grać. Ten brak tak użytkowniczce doskwierał, że postanowiła udać się do warsztatu. Tak oto trafiła do niezależnego serwisu, który polecił jej ojciec, stały klient tegoż.

Warsztat niestety niewiele mógł pomóc, ponieważ pani Agnieszka nie znała kodu fabrycznego radia, a ten zapisany w książce obsługi okazał się nieprawidłowy. Poradzono więc użytkowniczce, by udała się do ASO, celem odczytania kodu według numeru VIN i numeru radia, bo tak będzie najszybciej. Pani Agnieszka wydawała się obrażona tym, że została odesłana do ASO, niemniej skorzystała z rady i radio zaczęło grać.

Kolejne problemy

Okazało się, że radio jest zwiastunem poważniejszych problemów. Oto bowiem, któregoś dnia samochód zaczął nagle tracić moc i to akurat wtedy, kiedy pani Agnieszka jechała jedną z warszawskich arterii. W efekcie Mercedesa wyprzedzały wszystkie pojazdy, włącznie z miejskimi autobusami. Nic więc dziwnego, że pani Agnieszka dojechała do domu sfrustrowana i rozeźlona i od razu poskarżyła się papie, że samochód się zepsuł. Pan Waldek zmartwił się oczywiście, wyraził jednak nadzieję, iż usterka nie jest poważna i poradził córce wizytę w zaufanym niezależnym warsztacie – tym samym, w którym już była w związku z niedziałającym radiem. Pani Agnieszka stwierdziła jednak, że tam nie pojedzie, ponieważ znów odeślą ją do ASO.

 W ręce specjalistów

Zapytany o radę narzeczony namówił panią Agnieszkę na wizytę w warsztacie deklarującym specjalizację w naprawach samochodów marki Mercedes. Tak więc auto trafiło do tamtejszych specjalistów.

Wysłuchali oni skarg pani Agnieszki, a następnie wlali w jej serce nieco otuchy mówiąc, że już wiele razy spotykali się z takimi objawami. Samochód został w warsztacie, a mechanicy zabrali się do pracy.

Tu trzeba zdradzić pewną tajemnicę. Otóż warsztat ów nie dysponował własnym testerem diagnostycznym. Samochody badano przy pomocy znajomego elektryka, który, kiedy trzeba, przyjeżdżał i za niewielką opłatą dokonywał badania przy użyciu taniego urządzenia nieznanej bliżej marki. Sęk w tym, że w przypadku naszego Mercedesa, urządzenie okazało się całkiem bezużyteczne, gdyż nie potrafiło, znaleźć z nim wspólnego języka.

Mechanik, któremu poruczono samochód, nie uznał jednak tego faktu za przeszkodę nie do pokonania i postanowił zastosować starą, sprawdzoną metodę zwaną w żargonie militarnym „rozpoznaniem bojem”, która polega na wymienianiu podejrzanych części. Tak więc na pierwszy ogień poszedł filtr paliwa. Ta standardowa operacja nie wniosła do sprawy nic nowego. Samochód dalej cierpiał na niemoc. Następnym krokiem stała się wymiana przepływomierza, ale i to nie skłoniło Mercedesa do normalnej jazdy. Kolejnym zaskakującym manewrem było wstawienie innego, używanego zaworu EGR, lecz i to nie dało rezultatu.

Po dłuższych rozważaniach mechanik uznał, że wszystkiemu winna jest turbosprężarka. Wstawiono więc część używaną, ale i to ani trochę nie poprawiło kondycji auta. Na tym eksperymencie „rozpoznanie bojem” się skończyło, bowiem zainterweniował pan Waldek, który zorientował się, że mechanik szuka przyczyn awarii metodą chybił-trafił, wymieniając rozmaite części. Ojciec pani Agnieszki zażądał powtórnego zamontowania oryginalnej turbosprężarki, a następnie czym prędzej zabrał samochód i przyprowadził go do zaufanego warsztatu, którym wzgardziła jego córka.

Panowie, ratujcie! – zawołał dramatycznie, po czym zreferował wysiłki mechanika od Mercedesów. Szef warsztatu już chciał odpowiedzieć na to słowami pamiętnej piosenki artsyty Kazika: „panie Waldku, pan się nie boi”, ale ugryzł się w język.

 Przyczyna znaleziona

Poszukiwanie przyczyn usterki przeprowadzono rutynowo. Najpierw była więc jazda próbna, która wykazała, że samochód przeszedł w tryb awaryjny, skutkiem czego ledwie się toczy. Następnie elektromechanik podłączył do samochodu tester diagnostyczny i zajrzał do pamięci błędów. W sterowniku silnika znalazł błąd: „regulator ESP – funkcja trybu awaryjnego”. Z kolei w sterowniku systemu kontroli trakcji ESP tester odłowił dwa następujące zapisy: „czujnik przyśpieszenia wzdłużnego – sygnał niepewny” oraz „usterka nieznana”. Informacje te nie dawały jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co się zepsuło, ale pozwoliły wysnuć pewne przypuszczenie graniczące z pewnością. Znalazło ono wstępne potwierdzenie w czasie jazdy próbnej, a ostateczne – w trakcie badania auta na ścieżce diagnostycznej.

Naprawa została wykonana, zaś jazdy próbne przeprowadzone w różnych warunkach wykazały, że awaria definitywnie zniknęła. Kiedy pan Waldek odbierał auto, nie krył radości. Bał się bowiem, że kupił samochód z ukrytą poważną awarią, której usunięcie będzie kosztowało krocie. Teraz mógł odetchnąć z ulgą.

3

Czas zdradzić co było przyczyną opisanych kłopotów. Otóż powodem ich były… zużyte amortyzatory. Przechyły nadwozia powodowane brakiem tłumienia stały się tak duże, że system ESP uznawał je za niebezpieczne i wprowadzał auto w tryb awaryjny, by się nadmiernie nie rozpędzało.

Wojciech Słojewski
WOCAR

2 komentarze

Zostaw Komentarz