Komu akcja, komu pożar

30 sty 2019

Media motoryzacyjne donoszą o problemach z samochodami wielce szacownego koncernu na trzy litery. Chodzi o problem z cieknącymi chłodniczkami zaworu EGR, co może doprowadzić do pożaru. Pierwsze przypadki spłonięcia samochodów odnotowano w Korei, ale podobne incydenty zdarzały się również w innych krajach. Koncern wdrożył globalną akcję serwisową obejmującą 1,6 mln pojazdów.

Jak wiadomo między poziomem globalnym i lokalnym często widać różnice. Otóż jak donosi prasa, w Polsce żadna akcja nie została zgłoszona do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, a powinna być, jeśli rzecz dotyczy usterki, która zagraża bezpieczeństwu jazdy. Trudno zaprzeczyć, że pożar samochodu raczej bezpieczny nie jest.

Brak zgłoszenia oficjalnej akcji serwisowej oznacza z kolei, że użytkownicy, którzy kupili samochód na rynku wtórnym muszą sami zgłosić się do ASO, by ustalić, czy akcja obejmuje również ich pojazdy. Podobno jednak ci, którzy mają teoretycznie zagrożony samochód, i tak dowiadują się, że VIN ich pojazdu nie figuruje na liście aut objętych akcją. Krótko mówiąc jazdę samochodem na słynne trzy litery należałoby rozpoczynać krótką modlitwą do św. Krzysztofa, a w trakcie podróży rękę trzymać nie na kolanie pasażerki lub pasażera, lecz na parokilowej gaśnicy proszkowej.

I tu przychodzi refleksja. W zachodnim świecie, a już szczególnie w USA, organizacje konsumenckie mają taką siłę, że potrafią złapać za klapy bogaty koncern i zmusić do naprawy błędów, nawet jeśli to kosztuje fortunę. U nas niestety pozycja konsumentów niewiele się zmieniła od czasów, kiedy co najwyżej można było sobie pokwękać na łamach tygodnika „Veto”.

Przypomniała nam się przy okazji taka oto autentyczna scenka rodzajowa. Na stateczku kołyszącym się u południowych wybrzeży Anatolii międzynarodowa grupa turystów czekała na nurkowanie. Pieczę nad nimi sprawowali instruktorzy różnej narodowości. Jeden z nich spotkał swoich rodaków i wdał się z nimi w długą rozmowę w języku zrozumiałym tylko dla nich. Zauważył to kapitan, który z kordialnym uśmiechem podszedł do owego instruktora, dyskretnie złapał za łokieć, odprowadził na stronę, po czym z nieschodzącym z ust uśmiechem wycedził szeptem po angielsku: – Poświęcaj wszystkim tyle samo czasu, bo każdy zapłacił za bilet tę samą cenę.

Życzylibyśmy sobie, by koncerny również wyznawały tę jakże słuszną dewizę.

Zostaw Komentarz