Liście wciąż zbyt drogie

20 gru 2017

Niedawno pisaliśmy o majaczących na horyzoncie problemach z dostępem do litu, który jest niezbędny do produkcji baterii stosowanych w różnych urządzeniach, również w samochodach elektrycznych. Problemy z podażą tego surowca to jedna z podstawowych przeszkód do tego, by elektryczna motoryzacja upowszechniła się i zdominowała światowe rynki. Jeśli lit nie stanieje, to ceny samochodów elektrycznych również znacząco nie spadną, bo w ogromnym stopniu zależą od kosztów produkcji baterii.

Na razie kupowanie samochodu elektrycznego nie bardzo się kalkuluje. Wykonajmy proste zadanie ekonomiczne, porównując dwa pojazdy z oferty Nissana: zbudowane na tej samej platformie modele Leaf i Pulsar. Najtańszy elektryczny Leaf (po angielsku „liść”) kosztuje 128 000 zł, zaś jego benzynowy kuzyn – 66 500. Jak łatwo obliczyć, różnica w cenie wynosi 61 500 złotych, za które można Pulsarem przejechać (wg raportów spalania) około 220 000 km.

Nawet jeśli przyjmiemy, że prąd do Leafa byłby za darmo, bo np. ewentualni nabywcy dysponują prywatnymi elektrowniami wodnymi niczym Dziad i Baba z uroczego filmu Andrzeja Kondratiuka „Gwiezdny pył”, to nie wydaje się, by prosta kalkulacja przekonała do kupna Leafa kogoś innego niż dobrze sytuowanych ekscentryków z zacięciem ekologicznym.

No, chyba że władze wpadną na pomysł promowania elektrycznej motoryzacji i urządzą w zatłoczonych miastach np. darmowe parkingi przeznaczone wyłącznie dla samochodów elektrycznych, na które zawsze będą czekały wolne miejsca.

Nie bardzo jednak wierzymy, że ktoś wprowadzi taki samochodowy apartheid. Na przeszkodzie stanie polityka. Uprzywilejowana mniejszość będzie budziła zawiść nieuprzywilejowanej większości. Zawiść zaś to wielka namiętność, a władzę zawsze wybiera większość.

1 comments
  1. Ale taki apartheid właśnie działa na zachodzie. I w takiej np Holandii to już diesel jest kompletnie nieopłacalny, benzyna na granicy, nowe opłaca się kupować tylko hybrydy, a najlepiej elektryki.

Zostaw Komentarz