Lista zmór warsztatowych
Aby wymienić olej w Bugatti Veyron trzeba poświęcić, według danych serwisowych, 27 roboczogodzin. Jak to wszystko wygląda, można zobaczyć w internecie. Otóż należy rozmontować pół nadwozia i odkręcić szesnaście korków, a następnie wszystko do kupy złożyć. Jak łatwo się domyślić, usługa kosztuje czapkę pieniędzy (w ASO dwie) i trudno oprzeć się myśli, że konstruktorzy specjalnie to tak wymyślili, by miliarderzy nawet w serwisie pamiętali, że mają superauto niedostępne dla zwykłego śmiertelnika. I żeby mieli co opowiadać, dla śmiechu, kolegom miliarderom: ha ha, wymiana oleju w moim Bugatti kosztowała 21 tysięcy dolarów!
Samochodów przysparzających kłopotów, a przede wszystkim słonych wydatków podczas serwisowania, jest oczywiście znacznie więcej. Amerykańscy mechanicy mają nawet ranking takich pojazdów. Jest w nim np. Ford F-250, amerykański pick-up na sterydach znany z tego, że przy okazji każdej większej interwencji, trzeba zdjąć nadwozie z ramy. Na sam widok podjeżdżającego do warsztatu F-250 niektórym mechanikom robi się słabo.
Dla odmiany na liście jest również mały Mini Cooper. W tym przypadku amerykańscy warsztatowcy narzekają na ciasną komorę silnika, w której wszystko jest poupychane jak w walizce pasażera tanich linii lotniczych. Trudno się więc do tego i owego dostać, a podczas interwencji łatwo coś przypadkowo uszkodzić. Wbrew nazwie Mini koszty naprawy często rosną do rozmiaru maxi.
Koszmarem na czterech kołach jest dla mechaników zza Wielkiej Wody Audi lub Volkswagen z silnikiem V6. W tych samochodach większość napraw wiąże się z koniecznością demontowania elementów nadwozia, zaś jeden z pozoru mały problem często pociąga za sobą cały łańcuch skutków, co kończy się długotrwałą i kosztowną naprawą, a co gorsza, trudno czasem uzasadnić jej konieczność.
Być może pewnym zaskoczeniem dla niektórych będzie figurująca na liście warsztatowych postrachów Toyota, konkretnie zaś model MR2. Samochód ten ma silnik ulokowany przed tylną osią, napęd na przednie koła, a do tego turbodoładowanie. Notorycznym problemem tego modelu są awarie przewodu chłodzenia turbiny. Usuwanie tej usterki jest prawdziwą udręką, dlatego mechanicy nazywają ów przewód „wężem szatana”.
W rankingu jest również prawdziwy klasyk motoryzacji, czyli Mercedes 600 (W100), jakim pół wieku temu wożono u nas sekretarzy „przewodniej siły narodu”. Otóż stareńki merc ma układ hydrauliczny zawiadujący wszystkim, od otwierania szyb i klapy bagażnika po szyberdach. Usuwanie jego usterek przypomina skomplikowane operacje z zakresu chirurgii naczyniowej.
Na liście nie ma wyrobów socjalistycznego przemysłu samochodowego, z którymi amerykańscy mechanicy miewają zapewne rzadki kontakt. A byłoby w czym wybierać, i już nawet nie chodzi o podłą jakość rozmaitych komponentów, ale również pewne osobliwości konstrukcyjne. Starsi i zaawansowani zapewne pamiętają np. Skodę 105, która silnik miała z tyłu, za to chłodnicę z przodu. Odpowietrzanie tego zaprojektowanego przez szatana układu chłodzenia trwało tydzień i groziło załamaniem nerwowym.
Jesteśmy przekonani, że większość mechaników dorzuciłaby swoją własną zmorę do tej listy. Może więc warto stworzyć taki ranking, dostosowany do polskich realiów rynkowych.