Miasteczko Żerań, czyli symboliczny koniec FSO
„Prosiła Henia w czerwcu: – No przyjdź i serca nie rań! A on jej, żeby w lipcu, bo teraz robi Żerań! Hop, hop, hejże ha! Bo teraz robi Żerań…”
Przypomniała nam się ta wesoła piosenka, śpiewana przed z górą siedemdziesięciu laty przez najbardziej chyba warszawskiego aktora – Adolfa Dymszę, kiedy się dowiedzieliśmy, że tereny dawnej Fabryki Samochodów Osobowych – w sumie 62 hektary, zostały opylone deweloperowi, który zamierza stawiać tam wielkie osiedle nazwane roboczo przez dziennikarzy „miasteczkiem Żerań”. Ma tam się żyć radośnie i komfortowo, wszędzie ma być blisko, o ile rzecz jasna mieszkańcy znajdą sobie robotę gdzieś w okolicy, bo Trasa Toruńska już teraz stoi w godzinach szczytu na dębowo.
Nie bronimy starych, sypiących się hal fabrycznych i kolejowych bocznic, bo od wielu lat pożytku z nich żadnego – wszak ostatni samochód opuścił fabrykę 10 lat temu, ale mimo wszystko łza się w oku kręci. FSO to w końcu kawał naszej historii najnowszej. Kiedy na początku lat 50. w podnoszącej się z ruin stolicy na ulicach pojawiły się pierwsze samochody z napisem „Warszawa”, starzy warszawiacy płakali ze wzruszenia.
Mało kto wie, że pierwotne plany zakładały wybudowanie fabryki przy pomocy Fiata i uruchomienie w niej produkcji popularnego modelu 1100. Interweniowali jednak towarzysze radzieccy, którzy wyperswadowali naszym alianse z kapitalistami. Stanęło na tym, że FSO produkować będzie samochód na licencji Pobiedy M-20, auto które już wtedy było przestarzałe.
W FSO produkowana była początkowo również Syrena, jedyny masowo wytwarzany samochód osobowy polskiej konstrukcji. Kiedyś był to szczyt obciachu i temat licznych kawałów. Nawet w filmach „skarpeta” występowała jako charakterystyczna aktorka komediowa, niczym Irena Kwiatkowska. Dziś na widok Syreny na chodzie żywiej biją serca tych, którzy pamiętają czasy, kiedy „skarpety” były powszechnie spotykane na ulicach.
A taki Fiat 125p, który rozpoczął nową epokę w historii naszego przemysłu motoryzacyjnego? Starsi i zaawansowani pamiętają na pewno, jakie to było wspaniałe auto, jak magicznie wyglądała przesuwająca się czerwona kreska prędkościomierza, zwanego „termometrem”, jaką przygodą był rodzinny wyjazd na wakacje.
No i wreszcie Polonez. Co prawda pod koniec długiego okresu produkcji wehikuł ten był żywą skamieniałością, niczym ryba trzonopłetwa, ale pod koniec lat 70. prezentował się rasowo i każdy miał ochotę nim pojeździć z piskiem opon niczym porucznik Borewicz.
Po przełomie ustrojowym FSO już zjeżdżała po równi pochyłej. Wydawało się, że losy fabryki da się odwrócić dzięki inwestycji koreańskiego koncernu Daewoo. Niestety sam koncern ostatecznie się wyłożył i pociągnął za sobą FSO.
A zatem koniec fabryki samochodów w Warszawie – ostateczny i nieodwołalny. A nam, którzy jeszcze to i owo pamiętają, pozostaje mieć nadzieję, że deweloper wywiąże się z obietnicy i zostawi choć bramę oraz muzeum, gdzie będzie można zobaczyć, co się kiedyś robiło w „miasteczku Żerań”.