Mocy, przybywaj!
Czasem przyczyny awarii są tak zamaskowane, że ich odnalezienie wymaga od mechanika nieszablonowego działania popartego doświadczeniem. Słowem, warsztatowej intuicji.
Do niezależnego, lecz dobrze wyposażonego warsztatu przyjechał Ford Mondeo 2.0 TDCI. Jego właściciel przyprowadził samochód na ogólny przegląd oraz okresowe badanie techniczne w żyjącej w symbiozie z warsztatem stacji kontroli pojazdów. Przy tej okazji wyznał nieśmiało, że autu brakuje mocy.
W poszukiwaniu utraconych koni (mechanicznych)
Jak się okazało, z niemocą walczono już wcześniej w innym warsztacie, ale batalia nie przyniosła w pełni satysfakcjonujących rezultatów. Użytkownik przedstawił dossier sprawy w postaci pliku kwitów za naprawy, a także opowiedział całą historię. Oto i ona.
W pierwszym warsztacie, do którego trafiło Mondeo mechanik zaczął roztropnie od wymiany filtra paliwa. Po pierwsze i tak była na to pora, a po drugie – często właśnie zapchany filtr upośledza działanie układu zasilania, co odbija się na osiągach samochodu. Wymiana filtra nic jednak nie dała.
Kolejnym podejrzanym został zatem filtr powietrza, który bez żadnych rozterek również został zastąpiony nowym. Zabieg ten, choć i tak konieczny, również nie przyniósł oczekiwanych rezultatów.
Po tym rutynowym wstępie mechanik postanowił zająć się diagnostyką. Przede wszystkim podłączył do Mondeo tester diagnostyczny, licząc, że w pamięci sterownika znajdzie jakieś błędy, które zaprowadzą go do celu. Okazało się jednak, że sterownik nie miał żadnych wspomnień.
Następnie fachowiec – przyznajmy, że tok rozumowania miał poprawny – sprawdził różnicę ciśnień przed i za filtrem DPF. Była bliska zeru, co wskazywało, że przyczyny braku mocy silnika należy poszukiwać gdzie indziej. Kolejnym krokiem było skontrolowanie ciśnienia w common railu, ale i ono okazało się być prawidłowe. Sprawdzone również zostało ciśnienie doładowania – turbina działała bez zarzutu. Również sprężanie we wszystkich cylindrach miało odpowiednie wartości.
Do regeneracji
Eliminowanie kolejnych podejrzanych sprawiło, że przenikliwe oko mechanika spoczęło teraz na wtryskiwaczach. Test przelewowy wyszedł na granicy normy, ale mechanik zasugerował klientowi wymontowanie wtrysków i posłanie ich do specjalistycznego warsztatu celem sprawdzenia na stole probierczym i ewentualnej regeneracji. Zregenerowane wtryskiwacze wróciły po kilku dniach, po czym zostały z powrotem zamontowane i zgodnie z procedurą zakodowane za pomocą testera diagnostycznego. Wreszcie nastąpiła długo oczekiwana przez właściciela auta chwila – odpalenie i jazda próbna.
Ten typ tak ma
No i owa próba wypadła dość blado, bowiem samochód jeździł niby trochę żwawiej, ale właściciel Forda spodziewał się, że po tak dużej naprawie efekt będzie znacznie lepszy. Jego oczekiwania mechanik skwitował stwierdzeniem, iż „ten typ pewnie tak ma”, a poza tym odczucia kierowcy są subiektywne i jedynym miarodajnym kryterium oceny byłoby sprawdzenie auta na hamowni. Co zrozumiałe, po całkiem niedawnych i słonych wydatkach właściciel samochodu nie miał już najmniejszej ochoty na takie zabawy. Machnął więc ręką i uznał, że pewnie mechanik ma rację.
Ford jeździł zatem jak jeździł i sprawa niedostatku mocy powróciła na wokandę dopiero wtedy, kiedy samochód pojawił się na okresowym przeglądzie w niezależnym, lecz dobrze wyposażonym warsztacie.
W pałacu pamięci
Młody, lecz doświadczony, a przy tym bystry mechanik, któremu powierzono słabowate Mondeo wybrał się na jazdę próbną i potwierdził odczucia właściciela samochodu. Auto było mułowate i sprawa w żadnym razie nie kwalifikowała się do tego, żeby zamknąć ją sakramentalnym „ten typ tak ma”.
Tak więc mechanik w porozumieniu z właścicielem rozpoczął działanie. Najpierw wymieniono filtr paliwa, bo poprzedni – niewiadomej marki – nie budził zaufania. Nic to nie jednak nie pomogło, mocy nie przybyło. Następnie przeprowadzone zostały wszystkie badania, o których wspominaliśmy wcześniej – od testu komputerowego (brak błędów) po sprawdzenie raila, turbiny i ciśnienia różnicowego w filtrze DPF. Prawdę mówiąc, nie było się do czego przyczepić.
Wówczas mechanik, niczym Sherlock z brytyjskiego serialu kryminalnego, postanowił udać się do „pałacu pamięci”, czyli przypomnieć sobie wszystkie podobne awarie, z którymi miał dotąd do czynienia. Wykorzystanie tej sprawdzonej mnemotechniki przyniosło sukces. Po kilkuminutowej medytacji z przymkniętymi oczami, fachowiec nasz ocknął się, a następnie oświadczył z zaskakującą pewnością w głosie: – Zdaje się, że wiem, gdzie leży pies pogrzebany.
Po czym wskoczył do kanału i zaczął coś tam skrupulatnie oglądać pod spodem samochodu. Okazało się, że jego przypuszczenia były trafne. Udało się przywrócić moc Fordowi, który wreszcie miał tyle koni, ile przewidzieli jego konstruktorzy.
Winnym okazał się być zapchany filtr DPF, mimo że czujnik różnicy ciśnień podawał parametry mieszczące się w normie. Dokładne oględziny pozwoliły znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się działo. Wszystkiemu winne były rurki biegnące od filtra DPF do czujnika. Jedna z nich nie była zapięta w uchwycie i dotykała do elastycznego przewodu wydechu, co sprawiło, że stale nagrzewana guma skruszała i pojawiła się nieszczelność, która fałszowała wyniki pomiarów ciśnienia. W efekcie komputer nie zarządzał procedury regeneracji filtra i ten powoli się zapychał. W końcu jazda była możliwa w zasadzie tylko dzięki nieszczelności owej rurki. Uszkodzenia nie były widoczne przy pobieżnych oględzinach, gdyż obydwie rurki poprowadzone są w otulinie, która skutecznie maskowała ich stan.
Wojciech Słojewski, Wocar