Mój elektryk dopłaci, czyli dotacje do aut na prąd

07 lip 2021

Znów wraca pomysł dopłat do zakupu samochodów elektrycznych, o czym można przeczytać w rządowym programie o przewrotnej nazwie „Mój elektryk”, kojarzącej się niektórym z pierwszym, historycznym przewodniczącym NSZZ „Solidarność”.

Przygotowany przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej program przewiduje, że nabywca auta elektrycznego w cenie do 225 tysięcy złotych brutto będzie mógł się ubiegać o dotację w kwocie 18 750 zł. A jeśli jest na tyle dzieciaty, że mu przysługuje karta dużej rodziny, to dostanie nawet 27 tysięcy zł. Do tego wielodzietni, będą mogli się szarpnąć na jakiś bardziej wystrzałowy model, bo im program górnego limitu ceny nie narzuca. Niedługo zatem widok wielodzietnej rodziny w Tesli nikogo nie będzie dziwić.

O dotację będą również mogli ubiegać się przedsiębiorcy, którzy mają dostać od rządu wsparcie w takiej samej kwocie co osoby fizyczne, a jeśli zadeklarują, że będą jeździć co najmniej 15 tysięcy kilometrów rocznie, to przysługiwać im będzie 27 tysięcy dopłaty.

Przyznajemy, że nie nadążamy za myślą naszych ministerialnych planistów i rozumiemy z tego wszystkiego tylko tyle, że kasę na to wszystko trzeba będzie znaleźć w kieszeni podatników, zwłaszcza „klasy średniej”, czyli według najnowszej definicji tych, którzy zarabiają 4 tysiące.

Jednocześnie nie bardzo dociera do nas ekologiczny wymiar całej koncepcji. No bo tak: prąd mamy z węgla kamiennego, który sprowadzamy ze Wschodu (ten nasz krajowy służy, jak wiadomo, usypywaniu coraz wyższych hałd) oraz brunatnego, który kopiemy co prawda sami, ale studnie wysychają od tego również Czechom. Spalając węgiel w elektrowniach emitujemy CO2, z czym teoretycznie elektromobilność miała walczyć. Parę lat temu przybyło co prawda trochę wiatraków, ale rządowi to się nie spodobało, więc wprowadził przepisy, które praktycznie zatrzymały inwestycje w turbiny wiatrowe. Rząd chciał sam stawiać farmy wiatrowe na morzu, ale na razie można je znaleźć tam, gdzie promy i polskie samochody elektryczne, czyli jedynie w głowach naszych niestrudzonych wizjonerów. Do tego ministerstwo klimatu przygotowało nowe regulacje dotyczące przydomowej fotowoltaiki, które sprawią, że montowanie paneli na dachu przestanie już być tak opłacalne jak dotąd, więc prądu ze słońca wiele nie przybędzie.

Słowem, racjonalność tej polityki przypomina stary jak Matka Ziemia kawał z importu o tych, co ukradli cysternę ze spirytusem, spirytus sprzedali, a pieniądze przepili.

1 comments
  1. To jest własnie ta „ekologia” ….doplaty do aut elektrycznych, czyli nabijanie kabzy producentom kosztem konsumenta. Zamiast marnowac kase na takie glupoty mogli by za te pieniadze dosadzic miliony hektarow drzew albo sie wziasc za oczyszczanie oceanow i morz ktore sa pelne smieci

Zostaw Komentarz