Motozagadka, czyli gdzie wsiąkają używki
Współczesna nauka odkrywa coraz bardziej ulotne cząstki elementarne, wysyła łaziki na Marsa, opuszcza się na dno Rowu Mariańskiego. Jednak mimo tego eksploracyjnego rozmachu wiele zjawisk wciąż nie doczekało się wyjaśnienia.
Weźmy na przykład prywatny import samochodów używanych. Jak podaje Instytut Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar, we wrześniu sprowadzono do Polski prawie 82 tysiące takich pojazdów, co stanowi najlepszy wynik od 94 miesięcy. Po trzech kwartałach trafiło do nas w sumie 690 tysięcy używanych samochodów. Jednocześnie Samar donosi, że przez pierwszych dziewięć miesięcy liczba rejestracji w tym segmencie rynku wyniosła 347 tysięcy.
Tu właśnie wkraczamy na grunt niewyjaśnionej tajemnicy. Z przedstawionych danych wynika oto, że połowa sprowadzonych samochodów nie została zarejestrowana. Z podobną sytuacją mamy też do czynienia każdego roku. Co zatem dzieje się z tą wielką nadwyżką?
Czy auta, które nie znalazły nabywców, kurzą się gdzieś na komisowych placach? Czy pojechały dalej na Wschód, hen na Dzikie Pola? A może zostały rozebrane i trafiły w częściach na internetowe aukcje? Nasuwa się też następujące pytanie: skoro mamy do czynienia z taką nierównowagą między podażą a popytem, to komu opłaca się przywożenie tak niechodliwego towaru?
Jesteśmy przekonani, że próba rozwiązania tej motozagadki dostarczyłaby materiału na niejedną poważną dysertację. Być może poważniejszą od tej nagrodzonej tegoroczną nagrodą IgNoble, a dowodzącej, że ubranka z poliestru upośledzają życie erotyczne gryzoni.