Na kursach uczą parkować – wychodzenie z poślizgów do samodzielnego ćwiczenia
System szkolenia kierowców w Polsce jest do bani – podczas kursów nie uczy się bezpiecznie jeździć, a jedynie zdać egzamin. Skutek zaś jest taki, że Polska przoduje w europejskich statystykach ofiar śmiertelnych w przeliczeniu na liczbę wypadków.
Wydawałoby się, że wszyscy to wiedzą, jest to bowiem trwały element naszego motoryzacyjnego pejzażu. Nikt się temu nie dziwi, zaś wszystkie postulaty wprowadzenia rozsądnych zmian są głosem wołającego na puszczy. Teraz nagle ocknął się NIK, który sporządził raport na ten temat.
Kto odbył kurs na prawo jazdy, ten wie, że największy nacisk kładzie się na szkolenia związane z parkowaniem. Szlifuje się więc wjazd do garażu tyłem, parkowanie „na kopertę” oraz jazdę po łuku z prędkością 2 km/h, tak jakby właśnie te umiejętności decydowały o bezpiecznej jeździe, zaś najwięcej tragicznych wypadków zdarzało się podczas manewrów pod supermarketem. Jazda po drogach ekspresowych i autostradach najczęściej w ogóle nie jest przedmiotem wysiłków dydaktycznych. No bo po jaką cholerę tego uczyć, skoro egzamin polega na przeprowadzeniu manewrów parkingowych i krótkiej przejażdżce po mieście z prędkością nieprzekraczającą z reguły 50 km/h. A klient, znaczy kursant, zapłacił właśnie za przygotowanie do egzaminów. Jak prawo jazdy dostanie, to sam się douczy. Zawsze tak w Polsce było i dziw bierze, że Najwyższa Izba Kontroli dopiero teraz to zauważyła i zaczęła bić w dzwony.
Starsi kierowcy pamiętają czasy, kiedy kurs na prawo jazdy i egzamin były całkowitą fikcją. Trochę się tym „poldkiem”, czy innym „kaszlakiem” pojeździło po placu (weterani pamiętają w roli szkoleniowego pojazdu samochód marki FSO Warszawa), a na koniec do szkoły nauki jazdy przyjeżdżał egzaminator, który sprawdzał przygotowanie kursantów, przy czym zazwyczaj wszyscy zdawali. W 1991 roku wprowadzono jednak zmiany – egzaminy odbywały się już w wyznaczonych ośrodkach egzaminacyjnych (WORD), a regułą stało się oblewanie zdających. Prasa donosiła o „niezłomnych” podchodzących do egzaminu po raz piętnasty. Czy te zmiany podniosły poziom szkolenia kierowców? Być może poprawiła się umiejętność parkowania tyłem, jeśli zaś chodzi o bezpieczne pokonywanie zakrętów przy znacznej prędkości, wyprzedzanie, unikanie poślizgów i inne takie – wszystko pozostało po staremu.
Do tego, jak wskazuje NIK, w ciągu ostatnich 30 lat dochodziło do stopniowego obniżenia standardów przeprowadzania egzaminów. W 2013 roku wprowadzono zmiany, na mocy których egzaminy mogą być przeprowadzane w dowolnym mieście wskazanym przez marszałka województwa, np. w Łomży, która nota bene przoduje w zdawalności egzaminów, skutkiem czego zgłaszają się tam chętni z całego kraju. A że mieszkaniec stolicy po zdaniu egzaminu w powiatowym mieście, wyjedzie później na warszawskie obwodnice – no cóż miasto to miasto, a prawo jazdy jest prawo jazdy.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to wszystko stoi na głowie. Ano stoi. W staniu na głowie też plasujemy się w ścisłej europejskiej czołówce. Niektórzy specjaliści twierdzą nawet, że nagłe postawienie nas na nogi może spowodować szok i paraliż. Organizm nieprzygotowany.