Naprawa wieloetapowa
Czasem zdarza się, że nawet trafne wyciąganie wniosków z prawidłowo przeprowadzonych czynności diagnostycznych nie pozwala od razu ustalić przyczyny awarii. Dochodzi się do tego krok po kroku, przy czym ważne jest, by postawić krok ostatni.
Pewnego dnia do niezależnego, lecz dobrze wyposażonego warsztatu przyjechał Fiat Sedici przyprowadzony przez swoją właścicielkę. Japońsko -włoskie (z akcentem na „japońsko”) auto wyposażone było w silnik benzynowy oraz instalację gazową. Na desce rozdzielczej świeciła się znienawidzona przez wszystkich kierowców żółta lampka check engine. Jak wyznała właścicielka Sedici, oprócz palącej się kontrolki, autu dolegała nawracająca sporadycznie, ale coraz częściej, niemoc. Kobieta przystała na propozycję pozostawienia samochodu w warsztacie na kilka dni, by można było spokojnie poszukać przyczyny niesprawności.
Wiatrak na zimno
Przystąpiono zatem do czynności diagnostycznych. Po uruchomieniu samochodu okazało się, że od razu włącza się wentylator chłodnicy, choć silnik jest zimny. Podczas jazdy próbnej Sedici jeździł całkiem dobrze, lecz test komputerowy wykazał wypadanie zapłonów, co uruchomiło alarm systemu autodiagnostycznego, manifestujący się palącą lampką check engine. W czasie jazdy wypadanie zapłonów nie było jednak odczuwalne.
W pierwszej kolejności mechanik zajął się czujnikiem temperatury, ponieważ jak się wydawało, to on był odpowiedzialny za włączanie się wentylatora chłodnicy przy zimnym silniku, a być może również za pozostałe objawy. Po podłączeniu testera diagnostycznego i sprawdzeniu wartości rzeczywistych sprawa stała się jasna – czujnik kompletnie zgłupiał. Raz wskazywał temperaturę 20 stopni, by po sekundzie uznać, że stopni jest jednak 80.
Czujnik został wymieniony. A ze względu na wypadanie zapłonów, mechanik wymienił również świece. Z wywiadu przeprowadzonego z użytkowniczką wynikało, że miały one znaczny przebieg.
Jazdy próbne wypadły pomyślnie. Auto wydano właścicielce, życząc jej szerokiej drogi.
Błąd ze wskazaniem
Droga może i była szeroka, ale okazała się niezbyt długa. Tydzień później pani Joanna przybyła swoim Sedici do warsztatu ponownie, z zapaloną lampką check engine oczywiście. Użytkowniczka zeznała, że samochód jeździł bez zarzutu przez kilka dni, po czym objawy awarii powróciły, w dodatku ze zdwojoną siłą. Teraz samochód nie tylko szarpał, ale również nie miał ochoty przyspieszać. W dodatku awaria pojawiła się ponownie akurat w momencie, gdy pani Joanna wyprzedzała autobus, skutkiem czego najadła się strachu.
Mechanik pokiwał ze zrozumieniem głową, wyraził współczucie i obiecał, że dołoży starań, by znaleźć przyczynę usterki. Sedici zostało w warsztacie.
Mechanik znów podłączył do samochodu tester diagnostyczny i sprawdził, co zapisało się w pamięci sterownika. Znalazł ten sam błąd, co poprzednio, ale tym razem system autodiagnostyczny wskazywał cylinder (pierwszy), w którym dochodziło do wypadania zapłonów.
Świece zapłonowe, jak pamiętamy, były nowiutkie, więc poszlaki wskazywały na cewkę zapłonową. Element zatem wymieniono, po czym mechanik wybrał się na dość długą jazdę próbną miejsko-zamiejską. Samochód spisywał się bez zarzutu. Przyspieszał jak trzeba, nie dławił się, silnik pracował równo jak pszczółka, a wredna żółta kontrolka nie zapalała się. Wszystko wskazywało na to, że awaria nareszcie została skutecznie usunięta. Użytkowniczkę zaproszono po odbiór auta.
Pierwszy z drugim
Powiedzmy sobie szczerze, że kiedy pani Joanna, sympatyczna skądinąd i atrakcyjna trzydziestoparoletnia blondynka, pojawiła się w warsztacie dwa dni później, mechanika coś zakłuło z wrażenia w brzuchu. Zdał sobie bowiem sprawę, że trafiła mu się jedna z tych przewlekłych spraw, wymagających ślęczenia i drobiazgowego śledztwa diagnostycznego. Mało kto takie ćwiczenia lubi, więc mechanik westchnął ciężko i z trudem przywołał na twarz uprzejmy uśmiech, którym powitał klientkę. – Dalej to samo? – zapytał nieśmiało. – Ano dalej – stwierdziła z kwaśną miną pani Joanna, a następnie opowiedziała, jak to cieszyła się nienaganną jazdą Sedici dokładnie dwa dni, zaś dnia trzeciego, kiedy wybrała się w trasę, przeklęta awaria powróciła – żółta lampka, niemoc, et cetera.
Panią Joannę poproszono najuprzejmiej, żeby posiedziała chwilę w poczekalni przy kawie oraz prasie kolorowej. Tu trzeba przyznać, że przydało się tzw. miękkie szkolenie z obsługi klienta, które przeszedł personel warsztatu. W czasie kiedy klientka przeglądała rubryki z poradami, mechanik wejrzał we fiatową pamięć za pomocą testera diagnostycznego. Znaleziono w niej te same błędy co poprzednim razem: wypadanie zapłonów, cylinder pierwszy.
Mechanik zameldował o tym odkryciu pani Joannie oraz zapytał, czy ma ona czas poczekać jeszcze chwilę na dalsze ustalenia, bowiem fachowiec wpadł na pomysł zastosowania pewnego starego diagnostycznego fortelu. Jako że w warsztacie dostępny był szeroki wachlarz aktualnych numerów „life stylowych” magazynów kobiecych (a nie kilka złachanych egzemplarzy z zeszłego roku, jak w większości poczekalni), które szef warsztatu dostawał od żony, pani Joanna przystała na propozycję bez protestów.
Mechanik wrócił zaś do samochodu, a następnie zamienił miejscami wtryskiwacze z cylindrów pierwszego i drugiego. Błędy wykasowano, samochód pogoniono na jazdę próbną. Fiat wrócił z palącą się lampką check engine. Kolejne badanie testerem również wykazało błąd wypadania zapłonów, z tą jednakowoż różnicą, że do zjawiska tego dochodziło w cylindrze drugim, a nie pierwszym.
– Mam cię, skurczyflaku – zasyczał z satysfakcją mechanik, sięgając przy wyborze epitetu do dorobku literackiego Witkacego, co zresztą polecił swojemu personelowi szef warsztatu, który starał się zwalczać koszarową łacinę, nie chcąc jednak całkiem tamować ekspresji powładnych.
O kolejnych ustaleniach powiadomiono panią Joannę, która wyraziła nadzieję, że tym razem wszystko już będzie OK. Wtrysk wymieniono i auto znów zaczęło jeździć jak złoto. Następnego dnia mechanik uroczyście wręczył klientce kluczyki i z galanterią ją pożegnał.
Stare objawy, nowe błędy
Kiedy dwa dni później, do pogrążonego w robocie mechanika podszedł kolega z telefonem w dłoni i teatralnym szeptem poinformował go, że dzwoni „ta od Sedici”, naszego nieboraka znów coś zakłuło w żołądku. – Znów to samo. Niemoc, lampka… – tak brzmiała lakoniczna wiadomość przekazana przez panią Joannę.
Godzinę później Sedici już stało na stanowisku. Tym razem test komputerowy odnalazł inne błędy: „sonda lambda rząd 2 sygnał za wysoki” oraz „niska sprawność katalizatora”. Użytkowniczka wyjaśniła, że jeździła na gazie, ale kiedy znów doszło do awarii, przełączyła zasilanie na benzynę, bo dzięki temu samochód jechał trochę lepiej.
Zebrawszy do kupy wszystkie ustalenia, zwołano w warsztacie szybkie konsylium i po krótkiej rozmowie ustalono, co należy robić dalej. Samochód poddano jeszcze jednemu badaniu, ono zaś przyniosło jednoznaczne wskazania. Przyczyna awarii została wreszcie odnaleziona. Usterkę nareszcie usunięto.
Sedno sprawy polegało na tym, że podczas walki z wypadającymi zapłonami, mechanik nie sprawdził przy okazji ciśnienia spalin przed i za katalizatorem, co mogło mu pomóc szybko zdiagnozować częściową niedrożność konwertera gazów wydechowych. Katalizator uległ uszkodzeniu prawdopodobnie na skutek awarii wtryskiwacza, z którego lało się paliwo i niespalone trafiało do wydechu i katalizatora, a tam dopalało się, podnosząc nadmiernie temperaturę. Popękane części katalizatora skutecznie tłumiły wydech i moc silnika. Po wymianie katalizatora, Fiat Sedici zaczął jeździć już bez problemów.
Wojciech Słojewski, Wocar