Obroty zmienne niezmiennie

13 maj 2014

Autoryzowany serwis często stąpa po cienkim lodzie. Może się zdarzyć, że wymiana drogich podzespołów zostanie zakwestionowana przez gwaranta, a wówczas warsztat zamiast zarobić na usłudze, dokłada do niej ciężkie pieniądze. Bywa, że świadomość ta jest paraliżująca, o czym opowiada niniejsza historia.

Historia ta wyszła na jaw całkiem przypadkowo. A wszystko przez to, że autoryzowany serwis dobrej i szanowanej marki przestał zaspokajać biznesowe ambicje swojego właściciela. Z analiz profesjonalnych doradców wynikało bowiem, że sprawność zarabiania na wyłożonym kiedyś kapitale jest nieduża, a można przecież zarobić więcej. Właściciel dał tym podszeptom wiarę i skierował część strumienia przepływających samochodowych pieniędzy w bardziej – jak mu się wydawało – atrakcyjne instrumenty. Inwestował w coraz to ryzykowniejsze interesy, a że natura nie znosi próżni, szybko pojawiły się zaległości w regulowaniu wystawianych serwisowi faktur.

Jak najmniej ryzyka

Aby jak najmniej denerwować swoją centralę zaniepokojoną zaległościami, szef wprowadził w serwisie doktrynę zerowego ryzyka – dokładnie odwrotną od tej, którą kierował się w „atrakcyjnych” inwestycjach. Polityka zerowego ryzyka sprowadzała się do zbywania klientów wielostronicowymi wyjaśnieniami niewystępowania usterek, zamiast skutecznego ich usuwania.
W końcu serwis został wskazany przez komputer w centrali, jak inżynier Karwowski w serialu „Czterdziestolatek”. O ile jednak filmowy Stefan został przez bezduszną i obiektywną maszynę wytypowany jako najlepszy kandydat na dyrektora, to już nasz serwis zajął niechlubne pierwsze miejsce pod względem liczby samochodów, które mimo „sprawdzenia” i „regulacji” miesiącami trapione były przez te same usterki uporczywie dyktowane przez klientów do formularzy zleceń przeglądowych.
Zaalarmowana centrala wysłała więc kilkuosobową delegację, która otrzymała misję zobaczenia na miejscu co się dzieje, przeprowadzenia rozmów z wytypowanymi klientami, właścicielami aut z nieusuniętymi usterkami, spowodowanie naprawienia samochodów rzeczywiście niesprawnych, wreszcie zaproponowania środków naprawy tej nienormalnej przecież sytuacji. W skład delegacji weszli pracownicy działu organizacji i oczywiście serwisu.

Braki „na odcinku”

Rozglądnięcie się po salonie i warsztacie nie ujawniało kiepskiej kondycji finansowej serwisu. Płytki ceramiczne, uniwersalne świadectwo luksusu każdego autoryzowanego dealera samochodowego w Polsce, trzymały się bez zarzutu. Panie na kasie i na recepcji były umalowane i pachnące, i do tego uśmiechnięte. Ale podsłuchana rozmowa doradcy z klientem zgłaszającym auto do przeglądu świadczyła o tym, że – tu posłużymy się wyświechtanym cytatem z szekspirowskiej klasyki – źle się dzieje w państwie duńskim. Oto osłupiałemu klientowi doradca wypalił prosto z mostu: –  Mówię przecież że oleju 5W40 nie mamy. Jak się pan upiera przy 5W40, to niech pan kupi na stacji benzynowej, a my wlejemy. Filtr powinniśmy jeszcze mieć.
Rozmowy z dwoma kolejnymi klientami zapaliły światełko optymizmu, co do sytuacji serwisu. Jeden usiłował złożyć reklamację dotyczącą nadmiernego zużycia paliwa, ale doradca serwisowy roztropnie wyklarował mu, że poetyka instrukcji obsługi to jedno, a proza życia – drugie. W życiu samochód pali więcej. – Jak można tak oszukiwać? – pytał retorycznie rozgoryczony klient. Wówczas to doradca odarł przywiązanego do idei prawdy klienta z resztek złudzeń, tłumacząc mu, że zużycie paliwa mierzy się w samochodzie, który stoi w hali na tak zwanych rolkach.
Inny klient składał reklamację na naprawę lakierniczą po drobnej stłuczce pokazując odpryski lakieru na krawędzi pokrywy silnika. Uparcie nie przyjmował do wiadomości, że pochodzą one od uderzeń małych kamieni podrywanych z jezdni przez koła innych pojazdów. Zupełnie poważnie argumentował przy tym, że jeździ tylko po drogach, na których żadne kamienie nie zalegają. Z żelazną konsekwencją pozostawałby dalej przy swoim zdaniu, gdyby nie sprytny manewr retoryczny zastosowany przez doradcę, który zapytał z nutą jadowitej ironii:
– A reklamował już pan przednią tablicę rejestracyjną?
– Po co? – zapytał zbity z pantałyku klient.
– Ma takie same kratery, jak pokrywa silnika.
I tak, zażyty z mańki klient zgodził się z tym, że ślady po kamieniach na tablicy rejestracyjnej są identyczne jak te na pokrywie. Wówczas doradca zaproponował wspaniałomyślnie polakierowanie pokrywy za 50% normalnej ceny. Po krótkich negocjacjach stanęło zaś na 40% kosztów poniesionych przez klienta i 60% gwaranta, co zupełnie już usatysfakcjonowało właściciela auta. Oczywiście przy tej okazji doradca słowem nie zająknął się, że lakier na pokrywie istotnie miał zbyt małą twardość.

Falujące obroty

Tematem kolejnej rozmowy był już konkret diagnostyczny. Sprawa dotyczyła pojazdu, którym właściciel cieszył się dopiero od roku, choć zdążył już w tym czasie eleganckim autem z napędem na wszystkie cztery koła wykręcić słuszny przebieg 90 000 km. Samochód był, jak podkreślał klient, zupełnie w porządku. Jechał i nie zatrzymywał się bez dania racji, a to w końcu najważniejsze. Natomiast drobnym, ale dość irytującym zjawiskiem było uporczywe falowanie obrotów silnika podczas jazdy po równym – jak to eufemistycznie określił klient.
Dopytanie o szczegóły pozwoliło sformułować bardziej miarodajny opis niesprawności. Mówiąc najkrócej polegała ona tym, że podczas jazdy ze stałą prędkością 90-110 km/h słyszalne były zmiany obrotów silnika. Odczyt wskazań obrotomierza sugerował zmianę w granicach 150 obr/min. Okres wahań wynosił 1-2 sekundy. Usterka została zasygnalizowana już podczas pierwszego przeglądu przy przebiegu 15 000 km. Nie została jednak usunięta i właśnie zgłaszana była – chwała Bogu – po raz piąty. Zapytany o wyjaśnienie tej dziwnej niemocy warsztatu przedstawiciel serwisu wyraźnie kluczył. Dawał jednocześnie do zrozumienia niewerbalnym językiem ciała, że lepiej byłoby pogadać bez obecności klienta.
Zarządzono zatem pozostawienie reklamowanego auta w serwisie i wydanie klientowi samochodu zastępczego. Po pożegnaniu właściciela pojazdu można wreszcie było zająć się samochodem. Niezwłocznie przeprowadzona jazda próbna potwierdziła przyjętą reklamację. W parę chwil po ustabilizowaniu prędkości wskazówka obrotomierza rozpoczynała swój taniec. Podpięty komputer diagnostyczny nie wykrywał jednak w sterowniku automatycznej skrzyni biegów żadnych błędów. Przedstawiciel serwisu zameldował się z papierami zgromadzonymi w sprawie i zreferował technikom z centrali podejmowane do tej pory przez warsztat heroiczne wysiłki mające na celu uspokojenie rozchwianych obrotów.
Podejrzewaliśmy i podejrzewamy w dalszym ciągu, że to silnik. To przecież CDI. Falowanie obrotów od źle dawkujących wtryskiwaczy było od początku znane.
– Diagnozowaliście? – zapytał technik z centrali.
No pewnie. Dwa były na czarno, tzn. przekroczona została granica korekcji. Wymieniliśmy, zrobiliśmy dopasowanie.
Pomogło? – dociekał technik.
Na pewno. Komputer przestał pokazywać na czarno. Silnik jakby lepiej zaczął pracować.
A falowanie obrotów? – drążył technik z centrali.
Było na pewno mniejsze. Ale klient się z tym nie zgadzał i znów pisał w formularzu: falowanie.
I tak jest do teraz – skonstatował ponuro technik z centrali.
Wie pan, podejrzewaliśmy, jak się nie udało za pierwszym razem, że to coś poważniejszego. Ale że wtryskiwacze były na magazynie, to je wymieniliśmy. Zresztą gwarancja to uznała.
Więc naprawę usterki zgłoszonej pół roku temu zaczynamy od zera – westchnął delegat centrali.
Chyba tak – przyznał doradca serwisu, wzruszając bezradnie ramionami.
Czytelnicy znający budowę i działanie układu napędowego z automatyczną skrzynią biegów już uśmiechają się, ale ze współczuciem. Wykluczając bowiem silnik jako winowajcę falowania obrotów, należy wskazać kilkanaście możliwych przyczyn związanych z poślizgami hamulców i sprzęgieł wchodzących w skład automatycznej przekładni. Mówiąc obrazowo: falowanie obrotów świadczy o zmiennym obciążeniu wału silnika. Traktując wał wraz z zamykanymi sprzęgłami jako obracający się blok, można szukać przyczyn falowania w ślizgających się hamulcach. I odwrotnie. Hamulce mogą trzymać bez zarzutu, tylko któreś ze sprzęgieł się ślizga, najprawdopodobniej okresowo.
Logikę przytoczonego rozumowania zakłócał jednak wynik sprawdzenia oleju w skrzyni biegów. Nawet najbardziej wyczulony nos nie wykrywał śladu zapachu spalenizny. Tymczasem przy tak regularnych poślizgach olej powinien być choć trochę spalony. Uczciwe przedyskutowanie problemu diagnostycznego z doświadczonymi kolegami prowadziło do prostego wniosku – najlepiej wymienić automatyczną skrzynię biegów w komplecie, od koła zamachowego silnika do widełek wyjściowych pod wał Kardana. Takie podejście gwarantowało w zasadzie sukces, ale nadal pozostałoby bez odpowiedzi pytanie, co było obiektywną przyczyną awarii.
Postanowiono zatem znaleźć metodę diagnostyczną, która pozwoliłaby wskazać odpowiedzialną część, lub przynajmniej zawęziłaby obszar w którym należy szukać uszkodzonego elementu. Wreszcie komuś zaświtała taka oto myśl: co najmniej jedno sprzęgło można zdiagnozować dedukcyjnie, stwierdzając po prostu jego wpływ na falowanie obrotów, albo jego brak.

2

I tak oto, korzystając z komputera diagnostycznego, odłączono cierne sprzęgło mostkujące hydrauliczny przetwornik momentu. Jazda próbna wykazała, że był to naprawdę dobry pomysł, gdyż obroty silnika zupełnie przestały falować. Ponieważ sprzęgło mostkujące znajduje się w nierozbieralnym przetworniku, wymieniono zatem kompletny przetwornik i w ten sposób sprawa powracającej reklamacji została definitywnie rozwiązana.
Nie do końca zostało natomiast ustalone, czy na podstawie samego tylko braku śladów spalenizny w oleju można było wytypować, które sprzęgło się ślizgało. Wydaje się jednak, że było to możliwe, albowiem tylko sprzęgło mostkujące ma konstrukcję dopuszczającą długotrwałą pracę z poślizgiem. Pozostałe by się jednak paliły.

Stanisław Trela

Zostaw Komentarz