Pan Samoszrocik, czyli bez wdzięku i sensu
Wakacje się kończą, więc zapewne po raz ostatni w tym sezonie sięgamy do naszego kącika historycznego, choć właściwie będzie to coś w rodzaju filmowej recenzji. Zadanie nietypowe w dwójnasób, bo nie dość, że nasz portal ze sztuką ma związek raczej luźny, to na dokładkę gardłujemy o filmie, którego w całości nie widzieliśmy i najpewniej nie zobaczymy.
Otóż platforma Netflix wyprodukowała nową wersję „Pana Samochodzika i templariuszy”. Młodszym wyjaśniamy, że to ekranizacja powieści Zbigniewa Nienackiego, za nieboszczki komuny wielce poczytnego pisarza, autora m.in. przeznaczonej dla młodzieży serii o przygodach pana Tomasza, muzealnika-detektywa, eksperta od historii sztuki (i urody młodych kobiet) oraz właściciela pojazdu typu SAM, który dostał w spadku po wuju, ekscentrycznym wynalazcy. Samochód, od którego pochodzi pseudonim protagonisty jest nader nietypowy. Wygląda co prawda jak ostatnia pokraka, za to umie pływać, a w razie potrzeby może pędzić jak strzała, albowiem napędzany jest silnikiem pochodzącym z rozbitego Ferrari Superamerica. Dzięki temu muzealnik może skutecznie ścigać złoczyńców łasych na eksponaty.
Pojazd pana Tomasza gra jedną z głównych ról, więc siłą rzeczy twórcy filmu powinni podejść do zagadnienia z należytą powagą. No i co my tutaj mamy? Ano kompletny pasztet, czyli Fiata 125p po agrotuningu (dosłownie) – jakąś pseudoterenówkę z maską z Ursusa C-330 nałożoną na tę oryginalną, fiatowską. To że w ogóle nie przypomina to samochodu z kart powieści to jeszcze nie grzech, bo reżyser nie musi robić ekranizacji na kolanach. Niestety wygląda to idiotycznie, a na dodatek niechlujnie, tak jakby samochód przygotowali uczestnicy kursu spawania podczas pierwszych zajęć praktycznych.
Neflixowy film, to jak wspomnieliśmy, druga ekranizacja „Pana Samochodzika i templariuszy”. Pierwszą był serial z 1971 roku ze Stanisławem Mikulskim w roli głównej. Da się go obejrzeć nawet i dzisiaj, między innymi z powodu rewii zabytkowych samochodów pojawiających się na ekranie. Najciekawszym spośród nich jest właśnie auto pana Tomasza, w roli którego (auta, nie Tomasza oczywiście) wystąpił Volkswagen Type 166 Schwimmwagen, czyli prawdziwa niemiecka amfibia z czasów II wojny światowej. Bardzo pasował do niej sam Mikulski, który przez masową publiczność pamiętany jest przede wszystkim jako porucznik Hans Kloss ze „Stawki większej niż życie”.
Schwimmwagen to ciekawa i udana konstrukcja opracowana przez zespół inżynierów, którym kierował Ferry Porsche, syn sławnego Ferdynanda. Auto miało napęd na cztery koła i dołączaną śrubę, dzięki czemu mogło pokonywać przeszkody wodne, zaś funkcje sterów pełniły przednie koła. Niemcy naprodukowali tych amfibii paręnaście tysięcy, jakby planowali stoczyć rozstrzygającą losy Berlina bitwę na Szprewie i rozlewiskach Haweli. Trochę tych samochodów zostało po wojnie na ziemiach polskich, a jeden z nich został zaangażowany do serialu.
Jako się rzekło, my produkcji Netflixa zapewne nie obejrzymy, ale ci którzy film zmęczyli, twierdzą, że różnica między postaciami pana Tomasza ze starego serialu i nowego filmu jest taka jak między ich samochodami. Schwimmwagen ma wdzięk retro i umie pływać, a ten nowy to jakiś Quasimodo ze szrotu.