Pana Janusza walka z nowoczesnością

29 paź 2013

Poleganie wyłącznie na doświadczeniu, zwłaszcza takim, które pochodzi z czasów, kiedy najczęstszymi gośćmi warsztatów były „duży fiat” i „maluch”, prowadzi często do spektakularnych porażek.

Bohaterem opowieści jest Seat Ibiza z trzycylindrowym silnikiem benzynowym 12V o pojemności 1.2, auto nieduże, ekonomiczne i popularne, a wiec – przynajmniej teoretycznie – nie sprawiąjące problemów serwisowych. Choć nazwa Ibiza kojarzy się z dyskotekową wyspą na Balearach słynącą z szampańskiej zabawy, właścicielką Seata była pani Krystyna, stateczna urzędniczka ministerialna. Kupiła go w salonie i było to jej pierwsze auto, którym jeździła od nowości, łatwo więc zrozumieć, że od razu zapalała do małego „hiszpana” prawdziwą miłością. Eksploatowała go oszczędnie, za to sporo czasu poświęcała na pielęgnację pojazdu, nie dopuszczając do tego, by na desce rozdzielczej pokazała się choć odrobina kurzu. Każdą rysę na lakierze przeżywała zaś tak, jakby Ibiza zdolna było odczuwać ból. Przez cztery lata auto chodziło jak zegarek, ani razu nie sprawiając zawodu swojej właścicielce, choć — gwoli sprawiedliwości, nadmienić należy, że w tym czasie Ibiza przejechała 50 tys. kilometrów, co w dzisiejszych czasach należy uznać za wynik raczej skromny.

Ponieważ szczęście nie trwa wiecznie, któregoś ranka Ibiza zaczęła wykazywać objawy niesprawności. Samochód bowiem z wielkim trudem zapalił, po czym silnik zaczął pracować nierówno. Pani Krystyna zaczęta się więc rozglądać za natychmiastową pomocą, tak jakby nie chodziło o szwankujące auto, ale co najmniej o rodzącą. Traf chciał, że całkiem niedaleko, niemal za płotem, mieścił się warsztat samochodowy. Był to typowy przybytek garażowy, w którym jego właściciel, pan Janusz, świadczył usługi serwisowe na zasadzie „one man show”. Do niego właśnie zwróciła się pani Krystyna.

 Uchem i testerem

Pan Janusz rozpoczął diagnozowanie samochodu, zastosowawszy starą i sprawdzoną metodę polegającą na wsłuchaniu się w bicie seatowego, trzycylindrowego serca. Sposób ten był w zamierzchłych czasach powszechnie stosowany w warsztatach. Niektórzy fachmani obdarzeni byli słuchem godnym stroicieli fortepianów, na których grać mają finaliści Konkursu Chopinowskiego. Potrafili ponoć oszacować nawet wielkość obluzowanej śruby, która gdzieś tam natrętnie brzęczy.

Jednak od tego czasu wiele się w motoryzacji zmieniło i trudno już dziś obejść się bez testera diagnostycznego. A że pan Janusz takim sprzętem nie dysponował, postanowił polegać na swoim słuchu i intuicji doświadczonego mechanika. Przymknął tedy oczy i zastygł bez ruchu wsłuchując się w gang silnika Ibizy, niczym meloman rozkoszujący się operową koloraturą.

Na jednym z cylindrów wypadają zapłony — orzekł po chwili. – Trzeba wymienić świece i po problemie — stwierdził z niezachwianą pewnością, co w znacznej mierze uspokoiło roztrzęsioną właścicielkę samochodu.

PJ4Nowe świece zakupiono, wkręcono w miejsce starych i… oni trochę to nie pomogło. Silnik nadal pracował nierówno. Pan Janusz nie tracił jednak rezonu. – Trudno – wzruszył ramionami. — Trzeba wymienić jeszcze przewody i cewki.

Jak postanowił, tak uczynił. Niestety Seat w ogóle nie zważał na jego trud i wciąż nie wykazywał oznak poprawy. Tu się chwilowo panu Januszowi pomysły skończyły. Rad nierad uznał więc, że trzeba pojechać do jakiegoś konkurencyjnego warsztatu i „dać auto na komputer”. W ten sposób trafił do niezależnego, ale dobrze wyposażonego serwisu, często odwiedzanego przez tzw. trudne przypadki.

Tam podłączono do Ibizy tester diagnostyczny, który z pamięci sterowników wyłowił jeden, ale za to bardzo znaczący błąd. System zdefiniował go następująco: „Czujnik położenia wałka rozrządu – błąd synchronizacji”. Stosowny wydruk przekazano panu Januszowi.

Wtedy na obliczu naszego mechanika pojawił się dawno niewidziany uśmiech. – K…, już wiem – krzyknął z wielką radością i z miejsca zamówił dwa czujniki: położenia wałka rozrządu i położenia wału korbowego. Na nieśmiałe sugestie kolegów z konkurencyjnego warsztatu, że warto jeszcze to i owo posprawdzać, machnął tylko ręką. – Wszystko inne zostało już sprawdzone, tylko to zostało – skwitował.

 Co nagle, to po diable

Łatwo wyobrazić sobie gorycz biednego pana Janusza, kiedy okazało się, że wymiana rzeczonych czujników nic do sprawy nie wniosła. Nadzieje na rychłą naprawę okazały się płonne, a na dodatek pan Janusz trafiony został boleśnie na konkretną sumę, bo sprzedawca części nie chciał przyjąć z powrotem założonych już raz czujników. Kompletnie przybity mechanik wrócił więc do kolegów po fachu i wyszeptał zbolałym głosem: – Zróbcie coś z tą Ibizą.

Tu trzeba dodać, że pan Janusz był już no tyle zdesperowany, że chciał rozbierać silnik, sądząc, że przyczynę awarii znajdzie w głowicy. W ostatniej chwili, w wyniku przebłysku rozsądku, odłożył jednak klucz I pojechał do konkurencji, by tam postawiono wreszcie trafną diagnozę. Trzeba przyznać, że tę myśl podpowiedział mu jakiś dobry duch, gdyby bowiem zdecydował się zdjąć głowicę, niezawodnie zabrnąłby w tę warsztatową matnię jeszcze bardziej.

 Oscyloskopowe czary mary

PJ2W konkurencyjnym i – jak już nadmieniliśmy – dobrze wyposażonym warsztacie przystąpiono do czynności diagnostycznych. Tester, mimo wymiany czujników nadal uparcie wykazywał ten sam błąd. Postanowiono zatem zagłębić się w sprawę bardziej i w tym celu przeprowadzono badanie z użyciem dwukanałowego oscyloskopu. Wykazało ono, że wykresy przebiegów prądowych obydwu czujników są prawidłowe, tyle że jeden do drugiego nie bardzo pasuje. To w zasadzie jednoznacznie wyjaśniało przyczyny awarii. Kiedy jednak podzielono się przypuszczeniami z panem Januszem, ten kategorycznie zaoponował, twierdząc, że to zupełnie niemożliwe, bo przecież w tym aucie…

Okazało się jednak, że diagnozo postawiona na podstawie badania oscyloskopem znalazła swoje potwierdzenie podczas dalszych czynności diagnostycznych polegających już na „twardym” demontażu tego i owego. Wreszcie, po przeprowadzeniu naprawy, dolegliwości Ibizy ustały jak ręką odjął.

Pan Janusz odetchnął z ulgą, bo choć dołożył do całego interesu parę złotych, wiedział, że nie będzie musiał Świecić oczami przed klientką, a przygoda nie nadszarpnie jego reputacją. Miał zresztą na podorędziu całą misternie ułożoną opowieść o swojej (a jakże!) nierównej a bohaterskiej walce z awarią i cudem odnalezionej przyczynie niesprawności.

PJ1

A było nią przestawienie się faz rozrządu. Powód ten nie przyszedł do głowy panu Januszowi, gdyż w silniku Ibizy układ rozrządu napędzany był nie paskiem zębatym, lecz łańcuchem. Do tego samochód miał nieznaczny przebieg. Pan Janusz zaś podczas swej długoletniej pracy jako mechanik samochodowy nie spotkał się z przypadkiem, by w aucie takim „przeskoczył” rozrząd.

W Seacie jednak do tego doszło, stało się tak zaś za sprawą niesprawnego napinacza. Przeskakujący łańcuch był zresztą dość typową usterka, do której dochodziło w trzycylindrowych silnikach grupy VAG. Wadę tę ostatecznie wyeliminowano, wprowadzając zmiany w konstrukcji samego rozrządu. Dodajmy jeszcze , że awarie te zdarzały się przede wszystkim w autach, w których nie wykonywano na czas wymiany oleju, bądź też jego poziom był zbyt niski. Luzował się wówczas napinacz hydrauliczny łańcucha, ten zaś przeskakiwał, powodując czasem ogromne kłopoty.

Wojciech Słojewski
WOCAR

 

1 comments
  1. Przeczytałem parę tekstów o dziwnych awariach i widzę, że ten Wojciech Słojewski to nie tylko fachowiec od samochodów ale i od pisania. Ma facet warsztat… literacki.

Zostaw Komentarz