Plany węglowo-wodorowe w zarysie

05 sie 2020

Dzisiaj znów podokuczamy naszym czcigodnym luminarzom, ale dopiero na koniec. A najpierw parę słów o coraz wyraźniej rysującej się na horyzoncie rewolucji – rewolucji wodorowej.

Jeszcze nie tak dawno wydawało się, że zastosowanie wodoru jako ekologicznego nośnika energii jest utopią, a to dlatego że nie bardzo było wiadomo jak ten pierwiastek w stanie wolnym pozyskiwać, aby miało to uzasadnienie ekologiczne i ekonomiczne. Znany od pokoleń sposób wytwarzania wodoru z węglowodorów ma ten minus, że wiąże się z olbrzymią emisją dwutlenku węgla, z kolei druga metoda, o której każdy uczył się na lekcjach chemii w szkole podstawowej, czyli elektroliza, uznawana była za bardzo niewydajną, a więc drogą.

Warunki gry zmieniły się jednak za sprawą energetyki wykorzystującej źródła odnawialne. Elektrownie wiatrowe, a ostatnio również solarne, tak się upowszechniły, że wykorzystanie produkowanego przez nie prądu do wytwarzania wodoru zaczęło się po prostu opłacać.

Unia Europejska planuje uczynić strategię wodorową filarem neutralnej klimatycznie gospodarki. Komisja Europejska zakłada, że do 2030 roku w UE powstaną elektrolizery do produkcji wodoru z wykorzystaniem prądu z OZE o mocy 40 GW, czyli ponad 40 razy większej niż obecnie. Do 2050 roku aż jedna trzecia energii elektrycznej wytwarzanej w UE ma być przeznaczana na produkcję „zielonego” wodoru.

Wszystko to wskazuje również wcale nie tak daleką, jak by się to mogło dziś wydawać, przyszłość motoryzacji. Samochody zasilane prądem z ogniw paliwowych to na razie ciekawostka techniczna, w dodatku bardzo droga, ale na nasz nos to właśnie one zdominują z czasem europejskie drogi. Elektromobilność wodorowa musi rozwiązać jeszcze parę problemów technologicznych – na przykład dotyczących magazynowania wodoru, który jest najbardziej przenikliwym gazem i łatwo uchodzi ze zbiorników, ale kiedy już uda się to zrobić, samochody bateryjne będą musiały trafić do lamusa. Produkowanie baterii z deficytowych surowców (m.in. pierwiastków ziem rzadkich) oraz utylizowanie zużytych akumulatorów przestanie bowiem mieć sens.

Elektromobilność wodorowa wkroczy również do transportu, także tego dalekobieżnego, bo tankowanie ciągnika siodłowego z napędem wodorowym trwa kilka minut, a nie trzy dni jak ładowanie eksperymentalnych ciężarówek na baterie. Jednym słowem, wodór to przyszłość.

Mieliśmy na koniec wspomnieć o naszych luminarzach. No więc minister odpowiedzialny za nasze święte, narodowe górnictwo poluzował krawat, po czym wypalił, że węgiel będzie podstawą naszej energetyki do 2050, a może nawet do 2060 roku. Zapytają Państwo: ale po co, skoro węgla u nas coraz mniej, a ten z importu jest znacznie tańszy? Nie umiemy na to pytanie odpowiedzieć. Może minister potrafi.

Luminarze nasi chwalą się też, że w nowej wodorowej grze rynkowej Polska będzie rozdawać karty, bo jesteśmy jednym z największych producentów wodoru w Europie. No więc wyjaśniamy, że UE stawia na wodór „odnawialny”, a więc produkowany bezemisyjnie z wody i prądu z OZE, a nie ten z metanu, uzyskiwany w zakładach azotowych metodą reformingu parowego, w której ubocznym produktem jest mnóstwo dwutlenku węgla. Ta technologia ma być tolerowana jedynie wtedy, kiedy odpadowy dwutlenek będzie magazynowany, a nie wypuszczany tak jak dotychczas w powietrze.

Kto wie, może minister ma i na to jakiś pomysł. Magazynów na CO2 co prawda nie ma i raczej się nie zapowiada, żeby były, ale może da się ten dwutlenek poupychać gdzieś w ministerstwie.

Zostaw Komentarz