Pół wieku „malucha”, czyli deficycik na kółkach

14 cze 2023

Minęło 50 lat od rozpoczęcia produkcji Fiata 126p, symbolu naszej narodowej motoryzacyjnej bryndzy. Starsi i zaawansowani, którzy sami byli kiedyś użytkownikami tego pojazdu, wiedzą, że jego główną, o ile nie jedyną zaletę stanowiło to, że był. Mimo wszystko ten deficytowy, dychawiczny karzełek zmotoryzował Polskę.

„Mały fiatek” był dzieckiem epoki. Negocjacje z Fiatem na temat zakupu licencji rozpoczęły się zaraz po tym, kiedy stery partyjnego aparatu władzy przejął po skompromitowanym Gomułce bardziej otwarty Gierek. Kostyczny „Wiesław” nigdy nie pozwoliłby na takie zbytki jak produkcja samochodu popularnego, przeznaczonego dla szerokich grup społecznych. Jego zdaniem ludziom pracy powinien do szczęścia wystarczyć tramwaj i pekaes.

Produkcja Fiata 126 we Włoszech rozpoczęła się w 1972 roku. Kiedy uruchamiano linię montażową w Bielsku-Białej była to świeżutka konstrukcja, więc można uznać, że Polska Ludowa szarpnęła się na zakup licencji całkiem nowoczesnego samochodu. Tyle że był to pojazd zaprojektowany do poruszania się po ciasnych ulicach zabytkowych włoskich miast. A u nas z konieczności stanowił samochód rodzinny, zarówno miejski, jak i pozamiejski. „Maluchy” zapuszczały się nawet na krańce Europy, a jeden z niżej podpisanych dotarł tym wehikułem aż pod Kaukaz. Jednak prawdę powiedziawszy wystarczającym wyczynem dającym świadectwo hartu ducha było zabranie się tym sprzętem nad morze, z żoną, dwójką dzieci i teściową oraz stertą bambetli na dachu spiętą gumowymi szelkami.

Na temat „malucha” powstała cała masa lepszych lub gorszych kawałów, ale maluchowa rzeczywistość była sama w sobie wystarczająco zabawna. Otóż cena samochodu dla „przeciętnego Kowalskiego” wynosiła początkowo 20 średnich pensji. Rzecz jasna, taką czapką pieniędzy dysponował jedynie nieprzeciętny Kowalski. Dla pozostałych wymyślono system oszczędzania, tzw. przedpłat, co miało być też w zamierzeniu władzy hamulcem inflacyjnym. W ten sposób można było bowiem ściągnąć z rynku nadmiar gotówki, niemającej pokrycia w towarze. Nie bardzo się to udało, bowiem i na przedpłaty stać było tych lepiej sytuowanych obywateli z luźnym groszem na koniec miesiąca. Ostatecznie maluchy sprzedawano głównie na różne talony i asygnaty, przyznawane wedle niejasnych kryteriów. W efekcie wolnorynkowa cena „malucha” znacznie przekraczała tę z oficjalnego cennika. Nowe samochody często więc od razu trafiały na giełdę, gdzie zmieniały właściciela, a w ówczesnej prasie deliberowano, jak ukrócić tę spekulację. Samochody prosto z fabryki można też było kupić w Peweksie, za dewizy. Te eksportowe uchodziły za lepsze, bo odpowiednio wyselekcjonowane.

Wydawało się, że wraz z końcem socjalizmu swój żywot zakończy sam „mały fiatek”. Po przełomie 1989 roku do Polski zaczęła bowiem napływać fala używanych samochodów z Zachodu i wydawało się, że „maluchy” natychmiast przegrają konkurencję ze starymi samochodami zachodnich marek. Tymczasem PF 126p jakoś dzielnie to wszystko zniósł i wciąż się sprzedawał, już na wolnym rynku. Produkcja tego najbardziej dla polskiej motoryzacji zasłużonego modelu trwała aż do 2000 roku.

Jako weterani trochę się roztkliwiliśmy, co nie znaczy, że za „maluchami” tęsknimy. Po prostu znów chciałoby się mieć tyle lat co wtedy.

 

 

 

 

Zostaw Komentarz