Poniesione zyski

07 lis 2018

Elon Musk, twórca Tesli, rozpala masową wyobraźnię, pielęgnując swój wizerunek ekscentrycznego przemysłowca-wizjonera. A to zapali jointa podczas wywiadu, a to tweeta wyśle, po przeczytaniu którego akcjonariusze dostają zawału, to znów wystrzeli kabriolet na orbitę.

Po Tesle ustawia się kolejka chętnych, tymczasem Musk do produkcji elektrycznych samochodów dotąd tylko dokładał, jak ów podsądny ze starego kawału, który deklarował, że wciąż dokłada do swojego kramu, a utrzymuje się wyłącznie z szabasów, kiedy interes jest zamknięty i w tym czasie nie trzeba do niego dopłacać.

Tesla zrobiła jednak wszystkim niespodziankę, przyznając się w raporcie kwartalnym do zysku w wysokości ponad 300 milionów dolarów. Czyżby firma z Palo Alto przezwyciężyła problemy z wydajnością produkcji – tzw. wąskim gardłem?

Otóż okazuje się, że Tesla zarobiła znaczną część pieniędzy na ekologicznych punktach przyznawanych przez stan Kalifornia producentom tzw. samochodów zeroemisyjnych. Zasada jest prosta – im większą część wytwarzanych pojazdów stanowią auta nie emitujące dwutlenku węgla, tym więcej punktów dostaje producent. A że Tesla oferuje wyłącznie auta elektryczne, ma tych punktów od metra i sprzedaje je (co jest dozwolone) innym producentom, którzy wciąż wytwarzają przede wszystkim samochody z silnikami spalinowymi.

Tak oto podatnicy zrzucają się na dywidendę dla akcjonariuszy Tesli. Należy przy tym wspomnieć, że zeroemisyjność elektrycznych samochodów w USA jest pozorna, bowiem ogromna większość energii elektrycznej w Stanach pochodzi z elektrowni gazowych i węglowych, które CO2 emitują. Za każdą wyjeżdżoną elektrycznym wozidłem kilowatogodziną stoi więc konkretna, tyle że ukryta, emisja. Krótko mówiąc, obywatele dokładają do elektrycznego interesu, a kramik otwarty jest przez cały tydzień.

Zostaw Komentarz