Powikłania po przekładce
Dokładne oględziny i wnikliwa diagnostyka przeprowadzona za pomocą odpowiednich narzędzi to podstawa skutecznego naprawiania współczesnych samochodów. Może i brzmi to jak wyświechtany slogan, ale cóż poradzić, kiedy to najszczersza prawda, o czym świadczy ta oto historia.
Dossier niektórych awarii jest grube niczym teczka osobowa starego dysydenta. Brak trafnej diagnozy skutkuje bowiem metodą naprawczą zwaną w wojskowej nomenklaturze „rozpoznanie bojem”, a polega ona na wymienianiu kolejnych elementów, które z jakichś to powodów wydają się podejrzane. Tak właśnie było z Land Roverem Freelanderem z benzynowym silnikiem 2.5 z 2004 roku, który pewnego dnia przyjechał do niezależnego, lecz dobrze wyposażonego warsztatu. Zanim jednak przyjechał, przeszedł cykl napraw przeprowadzonych w innym warsztacie. O wszystkim szczegółowo opowiedzieli właściciele pojazdu – sympatyczne małżeństwo po czterdziestce.
Skutki przegrzania
Wszystko zaczęło się od awarii silnika. Kamień z polnej drogi zrobił dziurę w chłodnicy, płyn wyciekł, a pani Agnieszka, właścicielka auta, nie zwróciła uwagi, że wskaźnik temperatury powędrował na czerwone pole. Skutkiem tego braku spostrzegawczości silnik przegrzał się i padł, a „landusia” dowlókł od asfaltu traktor marki Biełaruś. Auto trafiło do warsztatu na grzbiecie lawety.
W warsztacie uradzono, że najsensowniej będzie wymienić silnik. Zakupiono więc w wyspecjalizowanej firmie sprawną używaną jednostkę i dokonano przekładki.
Po wymianie auto jeździło jednak znacznie gorzej. Zbierało się znacznie ślamazarniej, a do tego dużo więcej paliło. Na domiar złego pojawiły się jakieś dziwne drgania, szczególnie przy większym obciążeniu. No i oczywiście zapaliły się kontrolki: check engine i trakcji, co już całkiem zirytowało panią Agnieszkę.
Mąż użytkowniczki postanowił zaprowadzić Land Rovera do warsztatu, który deklarował specjalizację w obsłudze samochodów z napędem na wszystkie koła. Tamtejszy mechanik rozpoczął zaś bohaterską, lecz nierówną walkę z usterką.
Typowanie podejrzanych
Po pierwsze skojarzył drgania silnika z niedawną wymianą silnika i jako pewnik uznał, że winne są poduszki silnika. Przyznajmy, że podejrzenia te nie były całkiem „od czapy”.
Poduszki zatem wymieniono, lecz oczywiście nic to nie dało. Drgania wciąż się pojawiały i nic sobie nie robiły z wymiany poduszek.
Nieco skonsternowany mechanik pogrążył się w gorączkowych domysłach na temat przyczyn problemu i coś podsunęło mu nową myśl – drgania wywołane są brakiem wyważenia wału napędowego tylnych kół. Trzeba go zatem wymontować i oddać do specjalistów od wyważania. Tak też uczyniono. Wał pojechał, wrócił i ponownie trafił na swoje miejsce. Jazda próbna wykazała, że i tym razem mechanik zaliczył pudło.
Usterki sygnalizowane świecącymi się kontrolkami diagnozowano testerem jedynie przez OBD, ponieważ tester, którym dysponował warsztat nie miał oprogramowania dedykowanego do tego samochodu. Wynik diagnozy był następujący: sondy lambda do wymiany, kiepski sygnał lub jego brak.
W tym jednak momencie czerwona kontrolka zapaliła się w głowie pani Agnieszki, która w obliczu znacznych kosztów i towarzyszącej im uzasadnionej obawy, że wymiana sond również nie przyniesie oczekiwanych efektów, postanowiła wstrzymać się z dalszą naprawą. Jednocześnie zaczęła poszukiwać jakiegoś warsztatu, który mógłby postawić pewniejszą diagnozę, bo mimo wydanych pieniędzy widoki na usunięcie usterki wydawały się wciąż kiepskie. Znajomy polecił pani Agnieszce wizytę w niezależnym, lecz dobrze wyposażonym warsztacie. I tak oto wracamy z powrotem do miejsca akcji, od którego rozpoczęliśmy tę opowieść.
Sprawdzone metody
Zanim samochód trafił na stanowisko, postępowanie rozpoczęto według starych, sprawdzonych metod. Przede wszystkim przeprowadzono wnikliwy wywiad z klientką, która została wypytana o wszelkie szczegóły dotyczące objawów usterek oraz eksploatacji auta przed i po wymianie silnika.
Dopiero po tym „interview” samochód wprowadzono na stanowisko, gdzie poddany został dokładnym oględzinom, a następnie pogłębionej diagnostyce komputerowej z pomiarami podejrzanych elementów i wiązek elektrycznych. Badanie rzeczywiście pokazało błędy sond lambda, ale oprócz tego wypadanie zapłonu i przerwy w pracy cewki zapłonowej w drugim cylindrze.
Niedobór mocy spowodowany wypadaniem zapłonów powodował zapalenie kontrolki trakcji i wprowadzenie w tryb awaryjny sterownika automatycznej skrzyni biegów, co skutkowało wolniejszym rozpędzaniem pojazdu.
Tu trzeba dodać, że diagnostyka przez OBD przeprowadzona w poprzednim warsztacie nie pokazywała wszystkiego, gdyż OBD obowiązkowo udostępnia jedynie parametry odpowiedzialne za bezpieczeństwo korzystania z auta i ochronę środowiska. Dopiero użycie testera z programem dedykowanym do tego właśnie auta pozwoliło zobaczyć więcej i skierowało mechanika na właściwą drogę.
Mechanik wymienił świece zapłonowe, które jak się okazało, dramatycznie się tego domagały, bo były już bardzo zużyte. Wymieniona została również cewka zapłonowa drugiego cylindra i przewody. Po tej operacji samochód zaczął jeździć, jakby wstąpiły w niego zupełnie nowe siły, jednak badanie testerem wykazało, że nadal zapisują się błędy sond lambda.
Mechanik jeszcze raz przyjrzał się dokładnie wszystkim elementom i znalazł ostatnią przyczynę nieprawidłowości. Jej usunięcie zajęło chwilę. Błędy przestały się zapisywać, sondy lambda pracowały wzorcowo.
Okazało się otóż, że we wtyczkach od dwóch sond lambda były wyłamane zatrzaski, pomylone podciśnienia, a jeden przewód był nieszczelny. Usunięcie tych usterek sprawiło, że błędy przestały się zapisywać i wszystko zaczęło działać właściwie.
Wojciech Słojewski, Wocar