Przekładka z problemami

26 lis 2013

Oszczędność to cecha jak najbardziej pożądana, pod warunkiem, że towarzyszy jej racjonalność. Czasem jednak nadmierna skłonność do redukcji kosztów obraca się przeciwko „oszczędnemu”, który w efekcie musi do interesu sporo dołożyć.

 

Tym razem nasza historia nie będzie opisem jakiejś szczególnie zagadkowej awarii, choć rozpoznanie przyczyn niedomagań samochodu zajęło trochę czasu. Będzie to raczej opowieść z morałem, który płynie z niej nie tyle dla mechaników, co użytkowników.

 Jeszcze pojeździ

Rzecz dotyczy Volkswagena Caddy 1.9 TDI, doskonale znanego w Polsce małego dostawczaka, produkowanego zresztą w poznańskim Antoninku. Samochód należał do pewnego drobnego przedsiębiorcy zajmującego się wytwarzaniem mebli na zamówienie. Z racji sporej aktywności właściciela auto było intensywnie eksploatowane, więc osiągało znaczne przebiegi.

Do niezależnego warsztatu trafiło na rutynowy przegląd, który użytkownik postanowił roztropnie przeprowadzić przed obowiązkowym okresowym badaniem technicznym. W aucie nie znaleziono żadnych wymagających napraw usterek, jednak dokonujący przeglądu mechanik uznał, że przebieg wskazuje na konieczność wymiany rozrządu. Właściciel samochodu odparł jednak, że jeszcze zdąży to zrobić. Przedtem jednak ma zamiar porównać oferty różnych warsztatów, by nie przepłacić za usługę. Mechanik skwitował to wzruszeniem ramion, a Volkswagen odjechał.

Tu należy wyraźnie zaznaczyć, że jakiekolwiek podejrzenia, iż wspomniany mechanik rzucił na właściciela auta klątwę, są bezpodstawne. Tak czy owak, po tygodniu Volkswagen wrócił do warsztatu, tym razem na sznurku.

Kierowca miał zbolałą minę. – Stało się. Pękł pasek rozrządu – wybąkał. – Co za cholerny pech – dodał.

Z rozrządem nie ma żartów – westchnął mechanik. – Lepiej wymienić trochę wcześniej, niż czekać z tym do ostatniej chwili, ryzykując poważną awarię.

Użytkownik samochodu obawiał się co prawda, że w silniku może być niezła jatka, lecz miał jeszcze naiwną nadzieję, że motor uda się jakoś naprawić. Nadzieja okazała się płonna, kiedy mechanik zdjął głowicę. – Kompletna miazga. Kaput! Zobacz pan sam – powiedział, demonstrując zniszczenia wywołane kolizją tłoków z zaworami.

I co teraz? – jęknął właściciel samochodu.

Silnik na szmelc. Trzeba poszukać jakiegoś używanego – stwierdził mechanik.

 Po wymianie

Przekladka 1Ustalono, że warsztat zorientuje się w ofercie używanych silników. Wyszukano więc motor z pewnego źródła i z gwarancją, po czym przedstawiono propozycję właścicielowi samochodu. Ten jednak postanowił z niej nie korzystać. Stwierdził, że sam znalazł wyjątkowo dobrą ofertę. Tak więc po raz kolejny pożegnano klienta, licząc, że może już więcej nie przyjedzie, bowiem przez jego nagłe wolty warsztat po prostu tracił czas.

Jak się zapewne Czytelnicy domyślają, biały volkswagen pojawił się w warsztacie po raz kolejny. Tym razem przyjechał już o własnych siłach. – Wymienili silnik, ale nie mogli sobie poradzić z elektroniką – wyznał właściciel. – Pomóżcie – dodał błagalnym tonem. Szef warsztatu miał szczery zamiar odesłać klienta z kwitkiem, bowiem miał już go po kokardę. Jednak kiedy tylko wspomniał o tym, że samochód powinni naprawiać ci sami, którzy wymienili silnik, właściciel niemal załkał: – Próbowali, ale im nie wychodzi. Poradzili, żebym pojechał do was.

Ostatecznie szef uległ prośbom klienta, ale zaznaczył, że jeśli ten jeszcze raz wytnie numer polegający na tym, że po postawionej diagnozie zabierze samochód i zacznie szukać tańszego wykonawcy, to wówczas mechanicy nie kiwną w jego sprawie palcem. Klient przystał na te warunki bez mrugnięcia okiem, po czym opowiedział historię wymiany silnika.

 Znakomita okazja

Okazało się, że właściciel Volkswagena wyszukał sobie ów motor na internetowym portalu aukcyjnym. Oferent zapewniał, że jednostka jest w stanie bardzo dobrym, deklarowany przebieg był stosunkowo niewielki, a sprzedający miał dużo pozytywnych komentarzy. Słowem klasyczna historia „okazyjnego” zakupu przez internet.

Przekładkę przeprowadzono w innym warsztacie. Kiedy auto uruchomiono, okazało się, że jeździ marnie. Caddiemu brakowało mocy do tego stopnia, że nie dawało się nim sprawnie wyprzedzać nawet miejskich autobusów. Mechanik, który przekładał silnik stwierdził, że przyczyny niedomagań mogą być rozmaite. Pierwszym podejrzanym był przepływomierz, ale jego wymiana nie przyniosła oczekiwanej poprawy. Kolejną próbą było założenie nowego zaworu EGR. Ta operacja przyniosła zmianę na lepsze, ale owo „lepsze” trwało tylko przez tydzień. Kolejnym krokiem była wymiana zaworu sterującego turbiną – nadal bez powodzenia. Po tym wszystkim postanowiono wymienić rozrząd, lecz i to nie polepszyło kondycji Caddiego. Kiedy propozycje kolejnych wymian objęły turbosprężarkę i pompowtryskiwacze, klient wpadł w panikę i pojechał do warsztatu, z którego wcześniej zabrał samochód.

Po wysłuchaniu tej dramatyczniej opowieści, rozpoczęto poszukiwanie przyczyn kłopotów. Ponieważ podłączony do samochodu tester diagnostyczny uparcie meldował: „przepływomierz-błędny”, oraz „ciśnienie doładowania – błędne”, pierwszy do roboty wziął się elektromechanik. Jego zadaniem było przeprowadzenie inspekcji wiązek elektrycznych, gdyż przypuszczano, że podczas wymiany silnika mogło dojść do uszkodzenia kabli. Podejrzenia te okazały się jak najbardziej słuszne. Naprawienie uszkodzeń nie poprawiło co prawda pracy silnika, jednak uzyskano przynajmniej wiarygodne odczyty parametrów EGR, przepływomierza i ciśnienia doładowania.

Błąd przepływomierza pojawiał się jednak nadal, więc dla pewności, podmieniono ten element na inny, lecz bez rezultatu. Pamiętając, co kierowca mówił o chwilowej poprawie po wymianie EGR, mechanik na próbę zablokował zawór. Przyniosło to niemal niezauważalny efekt, zatem EGR skreślono z listy podejrzanych. Rutynowo sprawdzono również drożność układu wydechowego, a następnie zbadano układ paliwowy. Szczelność, ciśnienie zasilania w magistrali i pompie podwójnej – wszystko było w najlepszym porządku.

W tej sytuacji mechanik skierował podejrzliwe spojrzenie na turbosprężarkę. W trakcie jazd próbnych mierzone wartości ciśnienia doładowania były jednak prawidłowe i dopiero kiedy zapalała się lampka check engine, ciśnienie spadało, zaś auto przechodziło w tryb awaryjny.

 Jednak mechanika

Przełom nastąpił dopiero wtedy kiedy mechanik przypomniał sobie niedawne szkolenie dotyczące dieslowskich systemów zasilania PDA, czyli z pompowtryskiwaczami. Postanowił otóż skontrolować pompowtryski głównie ze względu na ich szczególną regulację. Pomysł odstąpienia od szukania usterki w elektronice okazał się jak najbardziej słuszny, bowiem dzięki chęci sprawdzenia wtryskiwaczy odkryta została naga i do tego bolesna prawda, a na jej widok mechanik zaklął niczym stary bosman.

 Przekladka 3

Po zdjęciu dekla zaworów jego oczom ukazał się bowiem oszlifowany niemal na okrągło wałek rozrządu i „obrepecone” popychacze hydrauliczne. Trudno było uwierzyć, że motor w tym stanie w ogóle zapalił. Wymiana powietrza w silniku była znikoma, stąd niska moc oraz błędy przepływomierza i turbiny. Krótko mówiąc, rzekomo sprawny silnik okazał się zużytym gratem. Ostatecznie wymieniono głowicę. Po tej operacji auto zaczęło wreszcie jeździć jak należy.

 

Zostaw Komentarz