Przypadłość arystokraty

11 lis 2014

Dziwne awarie zdarzają się również samochodom uznawanym za arystokrację w swej klasie i należącym do osób z arystokratycznymi tytułami.

W historii, którą tym razem chcemy przedstawić w naszej rubryce o dziwnych awariach, jakie przytrafiają się samochodom, będziemy mieć do czynienia z dwoma arystokratami: właścicielem pojazdu, sympatycznym w sumie kontynuatorem linii kresowego hrabiostwa oraz terenowym autem produkcji niemieckiej, uważanym dość powszechnie i nie bez racji, za jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy, tego typu samochód na świecie.

Pologne, nie Bologne

Sprawa dziwnej przypadłości owego auta, od razu dodajmy będącego na gwarancji,  zaczęła się oficjalnie, gdy właściciel pojazdu skierował do działu technicznego producenta pojazdu w Niemczech obszerny list, w którym detalicznie wyłuszczył co też autu dolega. List ten pan hrabia napisał w nienagannej francuszczyźnie, jedynym w jego mniemaniu języku, w jakim powinno się załatwiać sprawy o znaczeniu międzynarodowym.

Stało się to niestety przyczyną nieporozumienia prowadzącego do dość istotnej zwłoki przy przekazywaniu sprawy we właściwe ręce, tzn. do specjalisty, który na danym rynku zajmował się pojazdami terenowymi.

Sekretarka w Niemczech segregująca nadchodzącą korespondencję widząc, że list napisany jest po francuski uznała otóż słowo „Pologne” za błędnie napisane „Bologne” i skierowała list do przedstawicielstwa firmy we Francji. List oczywiście wrócił z wyjaśnieniem francuskiej koleżanki, że w Bologne nie ma i nigdy nie było ulicy Szwoleżerów.

Otrzymawszy z powrotem pismo sporządzone na rodowym papierze listowym, sekretarka uważniej już przestudiowała jego treść, po czym wysłała je tam gdzie należało tzn. do doradcy serwisowego zajmującego się pojazdami terenowymi w polskim przedstawicielstwie koncernu. Doradca z kolei, choć list napisany był w zupełnie mu obcym języku, sprawnie zidentyfikował auto oraz dealera obsługującego klienta. Następnie sięgnął po telefon, by dowiedzieć się o co chodzi. Wyjaśnienia jakich udzielił pracownik serwisu sprawiły, że włosy na głowie doradcy stanęły dęba.

Komfort rzeczywiście obniżony

Sprawa otóż wyglądała tak, że już po miesiącu od zakupu samochodu klient, czyli pan hrabia, zgłosił autoryzowanemu serwisowi, iż szofer skarży się na bardzo obniżony komfort jazdy, a konkretnie na drgania całego auta oraz hałasy zwracające uwagę gawiedzi we wsiach, przez które szofer przejeżdża. Wyjaśnić tu trzeba, że do terenowego pojazdu pan hrabia miał najętego na stałe kierowcę, zwanego przezeń szoferem, którego praca polegała na doprowadzaniu samochodu w pobliże terenu polowań jakim z lubością oddawał się pryncypał oraz na ogólnej dbałości o auto, w szczególności zaś utrzymywania go w należytej czystości. Sam hrabia dojeżdżał w okolice polowań samochodem szosowym, jak to ujmował w swojej nomenklaturze.

Arysttokraa4Autoryzowany serwis reklamację przyjął i przystąpił do jej weryfikacji. W mig się okazało, że ze skrzynią rozdzielającą moment napędowy pomiędzy przednią i tylną oś rzeczywiście nie jest dobrze. Nagrzewała się ona lokalnie nawet do 200 °C, co ustalono za pomocą nowoczesnego bezdotykowego termometru działającego na zasadzie analizy widma promieniowania podczerwonego, do tego wyła straszliwie i wstrząsało ją jak w febrze. Zdiagnozowano zatem uszkodzenie skrzyni i wymieniono ją na nową.

Krótkotrwałe naprawy

Wykonana naprawa wystarczyła tylko na dwa miesiące, po których to hrabia znów zwrócił się do serwisu, że szofer ponownie narzeka na zepsucie się samochodu. W ogólnej teorii dotyczącej awarii pojazdów możliwość wystąpienia serii wadliwych zespołów nie jest wcale nieprawdopodobna, więc zamówiono następną skrzynię i założono ją w miejsce wymontowanej poprzedniczki.

Druga, a licząc z zainstalowaną fabrycznie, trzecia skrzynia posłużyła raptem parę miesięcy i kolejny raz wystąpiły hałasy, drgania oraz przegrzewanie się obudowy. Tym razem autoryzowany serwis uznał, że być może do uszkodzeń przekładni coś się jednak przyczynia. Trzeba przyznać, że rozumowanie, aczkolwiek o jedną skrzynię spóźnione, było jak najbardziej na rzeczy.

Prowadząc teoretyczne rozważania w oparciu o poznaną właśnie zasadę działania skrzyni rozdzielczej pracownicy serwisu doszli do wniosku, że zapewne mechanizm różnicowy skrzyni jest stale w ruchu i dlatego się najpierw przegrzewa, a następnie zaciera, co w rezultacie sprawia, iż całość skrzyni się psuje. Dopatrzono się analogii do znanych, „blondyńskich” uszkodzeń mechanizmów różnicowych w autach napędzanych na jedną oś powodowanych przejechaniem kilkudziesięciu kilometrów na kole dojazdowym o mniejszej średnicy zamontowanym oczywiście na oś napędzaną.

Za stały ruch międzymostowego mechanizmu różnicowego obwiniono… opony. Uznano, że jak auto postało przez dłuższy czas „na magazynie” przed sprzedażą, to „guma się trwale odkształciła”. Dlatego, jak wyjaśniał pracownik serwisu, przy trzeciej wymianie skrzyni wymieniono również komplet ogumienia odnotowując w dokumentacji naprawy, że opony były nierówne. Karkołomne to rozumowanie zostało rzecz jasna brutalnie zweryfikowane przez praktykę. Minęło kilka miesięcy i hrabia znów zwrócił się do serwisu, że szofer ponownie skarży się na auto.

Opiłki z olejem

Arysttokraa6Przed wydaniem zgody na wymianę kolejnej skrzyni przedstawicielstwo producenta poprosiło o przekazanie mu poprzedniej, czyli drugiej (trzeciej). Została ona następnie skierowana do działu „jasnowidzenia i przypuszczeń”. Pod tą złośliwie przekręconą nazwą krył się dział, od którego oczekiwano, że będzie ustalać przyczyny awarii części i zespołów na podstawie ich oglądu, bez wiedzy o okolicznościach uszkodzenia. Stosując analogie szpitalne można więc powiedzieć, że dział ów miał wnioskować o przyczynie zgonu pacjenta wyłącznie na podstawie sekcji zwłok, bez rzutu okiem na właśnie zakończoną kartę chorobową. Niby coś w ten sposób można ustalić, ale zawsze wątpliwości pozostają.

Rozbiórka skrzyni ujawniła, że w jej środku jest mnóstwo metalowych opiłków sklejonych „spalonym” olejem. I nic specjalnego poza tym.

W obecności specjalisty

Awaria czwartej skrzyni stała się kroplą przepełniającą kielich goryczy. Kierownictwo przedstawicielstwa wydało polecenie, aby przy wymianach „kolejnych skrzyń osobiście obecny był odpowiedzialny za sprawę specjalista z Centrali, albowiem może przy tej operacji popełniany jest jakiś błąd”. Gdy więc w pewien jesienny poranek terenowa limuzyna wjeżdżała na podnośnik celem założenia do niej następnej skrzyni, obok stał reprezentujący Centralę specjalista. Dodajmy, że dość znacznie zestresowany, gdyż z historii sprawy wynikało wysokie prawdopodobieństwo kompromitacji zawodowej.

W chwilę po podniesieniu auta przybysz wszedł po nie i być może wiedziony fascynacją książkami Arthura Conan Doyle’a z ich bohaterem, detektywem Scherlockiem Holmesem, zaczął się bardzo uważnie przyglądać podwoziu. Podkreślamy – bardzo uważnie. Po tych trwających ładnych kilka minut oględzinach zwrócił się do dwóch jeszcze bardziej zestresowanych mechaników, którzy zaocznie zostali przez Centralę uznani za winnych nieudanych napraw, w sposób następujący: – Proszę zakładać nową skrzynię dokładnie tak samo jak poprzednie. Aha, i czy nie macie tu może trochę farby emulsyjnej, bo jeśli nie, to pojadę i kupię.

Arysttokraa3

Zanim wyjaśnimy do czego wysłannik Centrali potrzebował farby, musimy najpierw zdradzić co było przyczyną powtarzających się awarii. Otóż uszkodzenia skrzyń następowały w wyniku wprowadzenia do środka przekładni dużej ilości wody, w dodatku z agresywnym detergentem, co skutecznie doprowadzało do degradacji oleju znajdującego się w skrzyni. Wodę tę wprowadzał zaś, wcale nie złośliwie, kierowca, czy też służący, hrabiego.

A wszystko przez to, że po każdym polowaniu właściciel pojazdu, czyli rzeczony hrabia, kazał doprowadzać auto, a także konie, które również posiadał, do „należytego porządku”. Czystość wierzchowców sprawdzał następnie tak jak czyniono to przed wojną w wojsku, czyli czystą chusteczką do nosa. Auto kazał sobie z kolei podnosić i gdy na podwoziu znalazł choćby ślady błota, natychmiast karał szofera obcięciem premii.

Z rozmowy, jaką z kierowcą terenowego pojazdu odbył doradca serwisowy przysłany z Centrali celem ustalenia przyczyny powtarzających się awarii wynikło, że hrabia był przez koniuszych nieźle kiwany. Konie czyszczono bowiem odkurzaczem przemysłowym narażając je na ciężki stres. Do mycia podwozia terenówki służył z kolei profesjonalny Kaercher. Nikt się nie zastanowił, że strumień wody z detergentem wypływający pod ciśnieniem 17 MPa będzie wnikał przez uszczelnienia wałów skrzyni rozdzielczej do jej wnętrza powodując powtarzające się awarie przekładni. Podejrzenia doradcy wzbudziło właśnie to, że skrzynia była zbyt czysta…

Pozostaje jeszcze wytłumaczyć do czego doradca serwisowy, który rozwiązał całą tę zagadkę, potrzebował farby emulsyjnej. Otóż farbą tą pomazana została skrzynia, po czym hrabiemu i jego kierowcy zapowiedziano, że jeśli farba zostanie zmyta, następna wymiana skrzyni nastąpi już na koszt właściciela pojazdu.

Stanisław Trela

Zostaw Komentarz