Pyk, pyk, ale nie z fajeczki

27 lip 2016

Generalnie wskazane jest, aby przełożony wiedzą fachową nie ustępował swym pracownikom. Jeśli zaś ustępuje, powinien choć umieć ich wysłuchać, a nie unosić się honorem.

Wedle słów popularnej, pseudoludowej śląskiej piosenki biesiadnej były górnik, co wyrąbał węgla zwały, żeby ludziom ciepło dały, idzie sobie przez podwórze i pyk, pyk, fajeczkę kurzy. „Pyk, pyk, pyk z fajeczki” wyśpiewuje onże starzyk również w refrenie.
Pieśń owa jakoś automatycznie skojarzyła się nam z opisywaną poniżej historią, jak najbardziej już motoryzacyjną. Po pierwsze, lecz wcale nie najważniejsze, rzecz cała odbyła się w jednym z autoryzowanych serwisów zlokalizowanych właśnie na Śląsku. Po wtóre, i dużo istotniejsze, serwis ów zaczął być nawiedzany przez klienta, który nie mógł się przyzwyczaić, że w jego niedawno nabytym tylnonapędowym samochodzie poważnej marki od czasu do czasu słychać było właśnie wyraźne „pyk”. Odgłos ten właściciel pojazdu potrafił zaprezentować na zawołanie – i to zarówno przy ruchu auta do przodu, jak i do tyłu.

W obie strony

Gdy „pyk” miało wystąpić przy jeździe do przodu, posiadacz auta najpierw ruszał z kopyta na biegu R (tak było napisane na tabliczce przy dźwigni sterującej pracą automatycznej skrzyni biegów). Przełączywszy następnie na D, energicznie, ale bez przesady, rozpoczynał jazdę w przód i wtedy rozlegało się rzeczone „pyk”. Postępując w sekwencji odwrotnej, tzn. najpierw ostro do przodu, po czym spokojniej już na wstecznym, klient prezentował „pyk” przy ruchu do tyłu.

Dyplom i honor

Kilka kolejnych prób usunięcia owego dźwięku przeprowadzanych w autoryzowanym serwisie metodą prób i błędów, a w zasadzie tylko błędów, pochłonęło jedynie znaczną liczbę zupełnie sprawnych części, nie wspominając już o ładnych kilkunastu godzinach pracy mechaników. Niewątpliwie wielki udział miał w tym kierownik warsztatu, który nawet studia ukończył, z tym że były to płatne studia menedżerskie i z tematu „samochody” biegły był wyłącznie w tabelach „rocznik auta – jego cena”, bowiem do marnej w sumie pensji dorabiał, handlując używanymi samochodami. Niemniej dyplom wyższej uczelni plus zajmowane stanowisko sprawiały, że za żadne skarby nie chciał zwrócić się do mechaników z pytaniem: „Chłopaki, co to może być?”, uznając najwyraźniej, że byłoby to plamą na jego honorze. Wedle wyuczonych prawideł słuchał więc tylko tego, co się klientowi wydaje i w zleceniach za każdym razem pisał „Stuki w podwoziu – naprawić-wymienić”. Jeden z mechaników w końcu zapytał: „Co wymienić? Stuki czy podwozie?”, co skończyło się tym, że musiał pożegnać się z pracą „za złośliwe podważanie autorytetu przełożonego”.

Centrala się interesuje

Gdy liczba i koszt nieskutecznych napraw niepokojąco zaczęły się powiększać, w sprawę włączyła się centrala, czyli przedstawicielstwo producenta samochodu, przysyłając do serwisu własnego doradcę technicznego, aby tenże ustalił w czym rzecz. Przybysz najpierw udał się do kierownika, ale szybko zorientował się, że rozmowa z nim będzie mało owocna. O opinię zwrócił się więc do mechaników. Ci zaś zrazu nieśmiało, rychło jednak z coraz większą pewnością stwierdzili, że w podwoziu to „nie było co grzebać”, bo gdyby w nim znajdowała się przyczyna dziwnych dźwięków, „pykanie” dobiegałoby w różnych sytuacjach, a nie tylko raz „po sztuczce klienta z ruszaniem”. Kierownik w tym momencie, jakby wyczuwając, że atmosfera staje się dlań mało przyjemna, oddalił się, jak to ujął, „do siebie”, by zająć się „niecierpiącymi zwłoki sprawami”.

Ani cienia luzu

pyk 4Bez władzy zwierzchniej mechanicy rozgadali się na dobre, więc na serio można się było już zająć przysparzającym kłopotów pojazdem. O podwoziu nikt nawet nie wspominał, od razu zajęto się układem przeniesienia napędu. Pierwsze podejrzenie padło na wał napędowy, ale w wykręcanych „w ręcach” (niczym pranie babci) przegubach – wymyślonych przez matematyka, fizyka, lekarza i astrologa w jednej osobie, niejakiego Girolamo Cardana (zwanego Cardanusem) – nie stwierdzono nawet cienia luzu. Tym bardziej więc nie pojawiało się „pyk”.

Próba na hamulcu

Następnie zebrane konsylium doszło do zgodnego wniosku, że aby przyczynę „pyk” dało się odnaleźć, samochód nie może się poruszać, bo wówczas nie sposób ustalić, skąd dźwięk dobiega. Padła zatem propozycja, aby auto unieruchomić, naciskając na pedał hamulca i wtedy spróbować „w przód i w tył”. Pomysł ów był tym łatwiejszy do realizacji, że pojazd miał przecież automatyczną przekładnię. Niezwłocznie przeprowadzona próba potwierdziła słuszność koncepcji.

Zaaplikowana sekwencja D-gaz-R-gaz natychmiast wywoływała „pyk” w stojącym samochodzie. Najmłodszy adept sztuki naprawy samochodów (pomocnik mechanika), posłany pod auto do kanału, już po piątym „pyk” wykrzyknął: „Mam go!”.Pyk 1Przyczyną stuków powstających przy zmianie kierunku przenoszonego momentu obrotowego okazał się luz w połączeniu wielowypustowym wałka wyjściowego automatycznej skrzyni biegów i tzw. flanszy wału napędowego. Luz ten, co warto podkreślić, nie wynikał jednak z błędów wykonawczych, lecz niedbałego montażu. Ponieważ konstruktor auta zdecydował się na tańsze w produkcji połączenie z dopuszczalnym luzem obwodowym, należało je montować „na klej”, tymczasem złożone zostało „na sucho”. W efekcie już w chwili wyjazdu auta z fabryki przy każdym gwałtowniejszym ruszaniu musiał pojawiać się charakterystyczny stuk.

Stanisław Trela

 

 

Zostaw Komentarz