Seria niefortunnych zdarzeń

14 sie 2018

 

Czasem zdarza się, że niezbyt fachowa naprawa jednej usterki wywołuje kolejną. Czasem łańcuch zdarzeń jest dłuższy i wcale nie tak łatwo go przerwać. O tym właśnie opowiada ta oto historia.

 

Tym razem bohaterem naszej opowieści jest dość popularny w naszym kraju Volkswagen Passat w pożądanej przez większość użytkowników wersji 2.0 TDI. Samochód należał do niejakiego pana Józefa, drobnego przedsiębiorcy budowlanego ze Szczyrku. Dżentelmen ów podłapał spore zlecenie na budowę domów jednorodzinnych pod Warszawą, w związku z czym wiele czasu spędzał w rozjazdach, regularnie pokonując trasę z Żywiecczyzny do Warszawy i odwrotnie.

Dynamiczny i ekonomiczny

Ponieważ pan Józef potrzebował samochodu wygodnego, lecz jednocześnie w miarę ekonomicznego, zdecydował się kupić Passata „w tedeiku”, którego sprowadził z kraju Goethego i Heinego za pośrednictwem najętego laweciarza. Auto miało nieduży deklarowany przebieg (prawdopodobnie lekko „stuningowany” przez Herr Mustafę, do którego należał komis, w którym auto wypatrzono) i prezentowało się bardzo elegancko. Również i na drodze spisywało się znakomicie. Spalało rzeczywiście niewiele paliwa, co było jego wielką zaletą, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę bardzo dobrą dynamikę. Krótko mówiąc auto idealne. A mówiąc ściślej, byłoby idealne, gdyby kilka tygodni po polskim debiucie Passata coś się z nim nie zaczęło dziać.

Oto bowiem silnik zaczął niestety nierówno pracować na wolnych obrotach, co bardzo zaniepokoiło pana Józefa. Był on bowiem święcie przekonany, że kupując tak „świeże”, ledwie dotarte (jak zapewniał laweciarz) auto, nie będzie miał z nim żadnych problemów przez co najmniej kilka najbliższych lat.

Do ASO, bo „świeży”

Samochód był niemal nowy, więc użytkownik postanowił zaufać renomie autoryzowanej stacji obsługi, bojąc się, że w przypadkowym warsztacie jeszcze mu coś zepsują. Coś tam o serwisowaniu samochodów słyszał i wiedział, że fabryczne wyposażenie diagnostyczne, którym dysponuje serwis gwarantuje odnalezienie przyczyny niesprawności.

Rzeczywiście, diagnozę postawiono w ASO szybko. Ustalono oto, że powodem nierównomiernych obrotów są nie wyregulowane pompowtryskiwacze. Samochód został więc w ASO, a dwa dni później do pana Józefa zadzwonił sympatyczny recepcjonista, który zaprosił go po odbiór pojazdu.

Właściciel samochodu przyjechał, uiścił i odjechał, prosto do domu zresztą, czyli do Szczyrku. Na miejsce jednak nie dotarł. Tuż za Miechowem w jego aucie zaczęło coś nagle stukać, pod maską okropnie zagrzechotało, silnik zgasł i nie dał się już więcej uruchomić.

Wszystko to wywarło na panu Józefie wstrząsające wrażenie. Kiedy już minął pierwszy szok, uczucie rozbicia ustąpiło gniewowi. Pan Józef wyobrażał sobie, jak powoli zaciska ręce na szyi laweciarza, który ściągnął mu to auto w „doskonałym stanie”. Wściekłość potęgował fakt, że na wieczór wizytę zapowiedzieli znajomi. Tymczasem okazało się, że z popijawy w miłym towarzystwie będą nici, a piątkowe popołudnie upłynie na wleczeniu samochodu do warsztatu.

Znów w ASO, ale innym

Szczęśliwie wydzwoniona z numeru umieszczonego w polisie ubezpieczeniowej pomoc drogowa przyjechała dość szybko. Wkrótce Passat został wciągnięty na grzbiet lawety, na którym trafił do kolejnego ASO, tym razem pod Krakowem. Tamtejsi mechanicy zajrzeli do samochodu i od razu orzekli, że głowica uległa uszkodzeniu w wyniku – uwaga – nieprawidłowo przeprowadzonej regulacji pompowtryskiwaczy. – Jedna ze śrub regulacyjnych nie została skontrowana – tłumaczył z nutą złośliwej satysfakcji w głosie mechanik.

Trzeba było widzieć, jak zmieniała się twarz pana Józefa, kiedy usłyszał te słowa, by zrozumieć, jak wielkie emocje nim targały. Oto bowiem przedsiębiorca budowlany najpierw zbladł jak giezło, po czym natychmiast spąsowiał, a kiedy już z grubsza doszedł do siebie, wycedził zimno: – A to bardzo ciekawe, bo pompowtryskiwacze regulowali wasi koledzy z ASO pod Warszawą.

W tym momencie źle skrywane uczucie schadenfreude znikło z twarzy mechanika, a w warsztacie zaległa krępująca cisza. – O, mam przy sobie nawet fakturę! Jadę prosto od nich – zagrzmiał pan Józef, gorączkowo grzebiąc w wewnętrznej kieszeni marynarki, czując, że teraz to on ma przewagę nad specjalistami z ASO.

Cała sprawa natychmiast trafiła na biurko kierownika serwisu, który zapoznawszy się z fakturą okazaną przez pana Józefa, zadzwonił do kolegów spod Warszawy, a po kilkunastominutowej rozmowie, oświadczył, że warsztat przeprowadzi naprawę w ramach gwarancji. Tak więc auto zostało w ASO, a pan Józef wrócił do domu pekaesem z przesiadką.

To jeszcze nie koniec

Kilka dni później samochód wrócił do swojego właściciela i znów zaczął pokonywać trasę Warszawa – Szczyrk. I kiedy już pan Józef uwierzył, że nastał nareszcie koniec kłopotów z jego autem, pojawiły się kolejne problemy. Oto nagle, w połowie drogi między Warszawą i Szczyrkiem, Passat zaczął tracić moc, a na panelu zamigotała lampka check engine. Jakoś udało się panu Józefowi doturlać o własnych siłach do autoryzowanego serwisu, tego samego, w którym naprawiano głowicę.

W ASO podpięto Passata do fabrycznego VAG-a, który zawiadomił, że znalazł w aucie usterkę czujnika ciśnienia doładowania. Czujnik wymieniono, fakturę wystawiono, pana Józefa z ulgą (obopólną zresztą) pożegnano.

Samochód jeździł już dobrze, ale tylko przez kolejne dwa tygodnie. Po tym czasie usterka powróciła. Kontrolka znów się zaświeciła, a Passata ogarnęła niemoc. Tym razem pan Józef udał się do elektromechanika w Warszawie, bowiem właśnie tam usterka dała o sobie ponownie znać.

Elektromechanik jeszcze raz wymienił czujnik, twierdząc, że ten z ASO był pewnie wadliwy. Hipoteza ta została jednak szybko obalona, bowiem wszystko powtórzyło się parę dni później i auto znów zameldowało się u elektromechanika. Fachowiec zbadał auto testerem diagnostycznym i orzekł, że przyczyną awarii jest zapewne uszkodzona turbosprężarka oraz polecił panu Józefowi wizytę w innym warsztacie. Wieść ta dosłownie zmroziła przedsiębiorcę, który już w myślach szacował, ile wymiana sprężarki go wyniesie.

Szczęśliwy finał

Wreszcie, z rekomendacji znajomego właściciela składu budowlanego, pan Józef trafił do niezależnego, lecz dobrze wyposażone warsztatu. Kiedy opowiedział historię swojego samochodu, załoga wiedziała, że trafił w jej ręce kolejny gorący kartofel, czyli awaria, którą większość kolegów z branży woli odesłać do diabła, albo nawet i konkurencji.

W pierwszym dniu diagnozowania ustalono za pomocą badania oscyloskopem, że czujnik ciśnienia doładowania jest jak najbardziej sprawny. Niewiele to wniosło do sprawy, bo to akurat podejrzewano od samego początku.

Właściwe parametry miała również sama turbosprężarka. Na tę wieść panu Józefowi kamień spadł z serca. Uznał bowiem, że najczarniejszy scenariusz został wykluczony.

Po wykasowaniu błędu z pamięci sterownika auto jeździło bardzo dobrze, ale tylko przez kilka kilometrów, po czym jadowite żółte światełko rozbłyskiwało na desce rozdzielczej i auto wracało do warsztatu w trybie awaryjnym. W tej sytuacji elektromechanik przejrzał centymetr po centymetrze wiązkę elektryczną, ale nie znalazł żadnego uszkodzenia.

Poszukiwania przyczyny niesprawności pewnie trwałyby jeszcze długo, gdyby nie pewien przypadek. Otóż mechanik zwrócił uwagę na fakt, że czujnik ciśnienia doładowania jest zapaprany olejem. Po wyczyszczeniu, auto jeździło bezbłędnie nieco dłużej, ale i tak awaria powróciła, a czujnik znów miał na sobie ślady oleju. Wówczas, ku rozpaczy pana Józefa, podejrzenia ponownie objęły pochopnie, jak się wydawało, uniewinnioną turbosprężarkę. Można było bowiem przypuszczać, że nieszczelna turbina wyrzuca olej, co powoduje zanieczyszczenie czujnika, a w konsekwencji pozostałe problemy.

Wtedy mechanik sprawdził poziom oleju, co doprowadziło do szybkiego już rozwikłania całej zagadki.

Spodziewał się, że poziom oleju będzie znacznie pod kreską (z powodu wyrzucania oleju przez turbo), tymczasem było go zdecydowanie za dużo. Kiedy fachowiec powąchał bagnet nabrał pewności, że w oleju silnikowym zawarta jest duża domieszka oleju napędowego.

Pozostało jeszcze ustalić, jak paliwo trafia do oleju. Po bardziej wnikliwych oględzinach okazało się, że olej napędowy dostaje się do skrzyni korbowej z powodu nieszczelnego osadzenia pompowtryskiwaczy w głowicy silnika. Wszystko wskazywało na to, że podczas naprawy głowicy w ASO nie zadbano o poprawne uszczelnienie pompowtrysków.

Rozrzedzony olej przedostawał się do kolektora dolotowego i osadzał na czujniku, powodując wyskakiwanie błędu. Po wymianie zestawu uszczelek pompowtryskiwaczy oraz wymianie oleju problem wreszcie ustąpił.

Zostaw Komentarz