Strefy czystego transportu, czyli zadowolony obywatel jest zdrowszy

22 lis 2023

Przepisy nie nadążają za życiem – brzmi wyświechtane powiedzenie. Czasem też życie nie nadąża za przepisami. Oto szybkimi krokami zbliża się wprowadzenie w dużych miastach stref czystego transportu, czyli obszarów, gdzie najstarsze, z założenia najbardziej szkodliwe dla środowiska samochody nie będą wpuszczane. I tak na przykład od lipca w Warszawie, w strefie, która obejmie dobre pół miasta, nie będzie już można jeździć dieslem starszym niż 18-letni, a także samochodem benzynowym w wieku przekraczającym 27 lat.

Wynika z tego, że samochody z silnikami wysokoprężnymi są zwalczane nieporównanie energiczniej, bo o ile 30-letni matuzalem to mimo wszystko drogowa rzadkość, to już samochodów „pełnoletnich” nawet w Warszawie jest całkiem sporo. Urzędowa niechęć do starych diesli ma swoje uzasadnienie, bo kopcą, wydalając sadzę, która jest substancją rakotwórczą. Młodsze samochody z zapłonem samoczynnym trują mniej, o ile rzecz jasna spełniają normy realnie, a nie tylko formalnie. Z tym jednak bywa bardzo różnie. Nawet stosunkowo nowy, no powiedzmy 10-letni diesel potrafi podczas ruszania spod świateł zadymić niczym parowóz „Piękna Helena” na paradzie w Wolsztynie. No bo wtryskiwacze „leją”, a filtr cząstek jest tylko na niby, gdyż został operacyjnie usunięty i na pamiątkę po nim została tylko pusta puszka oraz przeświadczenie oszukanego sterownika, że wszystko jest w ekologicznym porządku.

Ktoś mógłby zapytać: a co z okresowym badaniem technicznym? Przecież kopcący diesel powinien zostać odesłany z kwitkiem. Ano powinien, tyle że on dymi wtedy, kiedy jest zmuszany do intensywnej pracy, czyli podczas jazdy, a nie na stanowisku diagnostycznym, gdzie pracuje bez obciążenia, zgodnie z procedurą szczegółowo określoną w stosownym rozporządzeniu. Może w takim razie warto zmienić procedurę badania technicznego i to co z rury wylatuje sprawdzać pod obciążeniem? Ano pewnie by należało, ale to z kolei wymagałoby odpowiedniego, certyfikowanego (czytaj: diablo drogiego) wyposażenia, które stacje musiałby same sfinansować. Skąd miałby wziąć na to środki, nie wiadomo. Przypominamy, że urzędowo ustalana opłata za badanie techniczne nie zmieniła się od blisko 20 lat, co oznacza, że realnie stopniała o tyle, ile wyniosła inflacja za te wszystkie lata. W tej sytuacji nakładanie na zabiedzone SKP kolejnych obciążeń wywołałoby w tej branży prawdziwe trzęsienie ziemi. Żaden minister się więc do tego nie pali, tak samo jak do urealnienia ceny za badanie, bo przecież wyborcy mogliby to źle przyjąć.

Ale nie ma co roztrząsać szczegółów. Najważniejsze, żeby wszyscy byli zadowoleni. Badania wykazują, że zadowoleni obywatele statystycznie są zdrowsi. 

Zostaw Komentarz