To jeszcze nie koniec, Izera pojedzie dalej
Rząd się niedługo zmieni na inny, więc pora podsumować osiem lat rozwoju programu polskiego, narodowego w formie i treści samochodu elektrycznego. No więc cośmy się nadarli łacha z tych rojeń o posadowieniu za publiczne pieniądze wielkiej fabryki w miejscu, gdzie rósł sobie Bogu ducha winien lasek. Cośmy się ponabijali z projektów samochodu widma – zarówno wstępnych, jak i zaawansowanych, ostatecznych i ostatecznie odwołanych. Ileśmy przez te wszystkie lata ponawiązywali do dzieł mistrza Barei, szczególnie zaś do kultowego wywodu prezesa Ochódzkiego o tym, że prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach. Cośmy się obśmiali jak norki, to nasze!
Było śmiesznie, ale na koniec pewnie się ze śmiechu nie pozbieramy. Ze wstępnych obliczeń wychodzi, że nasz słomiany elektryczny samochód kosztował już pół miliarda złotych. Wszystko to poszło na wyrżnięcie paru hektarów drzew, dwie gipsowe makiety udające prototypy i kupę slajdów w powerpoincie. Powiecie, że drogi ten miś otwierający oczy niedowiarkom? No to informujemy Szanownych Państwa, że to nie jest nasze ostatnie słowo i milionów w piach pójdzie jeszcze więcej, mimo że już nikt zdrowy na umyśle nie powie, że z tych rojeń o elektrycznym samochodzie (na chińskiej platformie z niemieckimi bebechami, albo odwrotnie), udającym polską myśl techniczną wyjdzie coś więcej poza stertą faktur do zapłacenia.
Otóż prasa ekonomiczna donosi, że ustępujący rząd włączył projekt Izery do Krajowego Planu Odbudowy. I nie da się tego misia na miarę naszych możliwości stamtąd wymontować bez gigantycznych strat przekraczających koszty kontynuacji tego programu. Wszystko więc wskazuje na to, że Izera nie zejdzie tak szybko z afisza, a elektromobilny kabaret będzie występował dalej. Przed nami zatem pewnie jeszcze kilka konferencji prasowych i prezentacji. Może nawet dorobimy się kolejnych makiet z plasteliny, a do tego paru obszernych raportów NIK. Izera będzie więc najprawdopodobniej najdroższą atrapą samochodu na świecie.
Jak już wspomnieliśmy, szykuje się nowy gabinet. Jako samozwańczy doradcy społeczni, chcielibyśmy przyszłemu ministrowi edukacji podsunąć pomysł wzbogacenia podstawy programowej: proponujemy do panteonu wieszczów dopisać kolejnych autorów, bez których nie da się zrozumieć naszej umęczonej ojczyzny. Zaczęliśmy od Barei, kończymy Młynarskim: „…faceci wokół się snują, co są już tacy, że czego dotkną, zaraz zepsują. W domu czy w pracy gapią się w sufit, wodzą po gzymsie wzrokiem niemiłym, na niskich czołach maluje im się straszny wysiłek. Bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę: co by tu jeszcze spieprzyć, panowie? Co by tu jeszcze?”.