Do trzech warsztatów sztuka

17 gru 2013

Jednym z najbardziej frustrujących doświadczeń warsztatowych jest sytuacja, kiedy okazuje się, że wymiana wielu kosztownych części okazała się niepotrzebna, gdyż przyczyna awarii leży zupełnie gdzie indziej.

 Bohaterem kolejnego odcinka naszego nieustającego cyklu poświęconego nietypowym awariom jest Nissan Primera 2.0 D, rocznik 2001.  Samochód należał do niejakiego pana Sławomira, trzydziestolatka na dorobku, który używał owego auta przede wszystkim do codziennych dojazdów do pracy. Tak więc, kiedy któregoś dnia auto odmówiło posłuszeństwa i nie zapaliło, sytuacja pana Sławomira poważnie się skomplikowała, ponieważ dojazd z jednej z satelickich podwarszawskich miejscowości, w której mieszkał, do stolicy był bez samochodu bardzo utrudniony. Zamiast zatem udać się do pracy pan Sławomir poprosił o pomoc życzliwego sąsiada, wziął Nissana na sznurek i zaciągnął go do pobliskiego warsztatu.

 Warsztat pierwszy

Tam zajął się z samochodem mechanik, który pozaglądał tu i ówdzie, a następnie orzekł, że winna jest z pewnością pompa paliwa. Stwierdził, że miał już w swoim warsztacie podobne przypadki. Pompa została więc zdemontowana i po naprawie w specjalistycznym serwisie, ponownie wstawiona do samochodu. Przy tej okazji wymieniono również pasek rozrządu, bo bezsensem było zakładanie starego, skoro i tak rozrząd został rozebrany.

Po naprawie samochód, owszem, zapalił, ale na tym dobre wieści się kończyły. Okazało się bowiem, że Nissana ogarnęła jakaś przedziwna niemoc. Samochód był po prostu za słaby, by nim jechać. Na domiar złego, z każdym razem zapalał coraz gorzej. Tak więc auto pozostało w warsztacie.

Trzeba powiedzieć, że mechanika ogarnęła czarna rozpacz. Był on bowiem przekonany, że naprawa pompy załatwi sprawę, a tu tymczasem kompletny niewypał. Warsztatowiec nie miał pomysłu, co robić dalej. W akcie desperacji wyciągnął jeszcze wtryskiwacze, celem ich sprawdzenia. Czyszczenie i wymiana końcówek nic jednak nie dało. Czas płynął, koszty naprawy rosły, a wizja skutecznego usunięcia awarii coraz bardziej się oddalała. Krótko mówiąc – kicha! Mechanik wiedział, że dalszy opór jest bezcelowy. Poinformował zatem klienta, że powód niedyspozycji Nissana ma charakter elektroniczny. – Wiesz pan, że jak coś się z elektroniką zacznie chrzanić, to czasem nie ma na to mądrych – podsumował filozoficznie, zalecając wszelako wizytę u dobrego elektromechanika.

 Warsztat drugi

Tak więc pan Sławomir trafił ze swoją Primerą do innego warsztatu, nad którym widniał szyld „Mechanika i elektromechanika pojazdowa”. Tam zreferował wysiłki czynione przez mechanika, który jako pierwszy zmierzył się z awarią. W drugim warsztacie mechanik powiedział mu, że pewnie jego kolega po fachu coś tam sknocił. – Ale nie takie rzeczy się naprawiało – dodał dziarsko, a tym samym wlał nieco otuchy w serce pana Sławomira.

Tak więc zabawa w zgaduj zgadula zaczęła się od nowa. Na dobry początek wymieniono – zresztą całkiem słusznie – filtr paliwa. Wymiana ta jednak nie pomogła w najmniejszym stopniu.

Tester diagnostyczny, którym dysponował warsztat, nie za bardzo komunikował się ze sterownikiem auta, jednak fachowcy mieli swoje podejrzenia, które kazały im wymienić czujnik położenia wału korbowego, a dla pewności – również wałka rozrządu. Niestety i ta operacja nie zrobiła na Nissanie żadnego wrażenia.

Kolejnym krokiem – przyznajmy, że uzasadnionym – było sprawdzenie rozrządu, który poprzednicy mogli przecież źle ustawić. Rozrząd był w porządku. Tymczasem samochód nadal zapalał, kiedy chciał, nie miał mocy i wszystko wyglądało na to, że sprawa jest beznadziejna.

Mijał już miesiąc od chwili, kiedy auto nawaliło, więc jego właściciel zaczął poważnie zastanawiać się nad tym, czy nie lepiej będzie sprzedać Primerę, choćby za niewielkie pieniądze, i kupić sobie cokolwiek, co jeździ. Zwłaszcza, że mechanicy wieszczyli, iż najprawdopodobniej jedyną nadzieją na to, że Nissan jeszcze gdziekolwiek pojedzie jest wymiana komputera, a być może nawet całego silnika.

 Warsztat trzeci

Pewnie skończyłoby się na spisaniu Primery na straty, gdyby nie niedzielny obiad u teściów, podczas którego poruszono sprawę auta pana Sławomira. Wówczas to do gry wmieszała się nieoczekiwanie pani Zofia – jego teściowa. Tu trzeba nadmienić, że czcigodna maman miała pewną słabość polegającą na nieustannej chęci spieszenia z rozmaitymi radami dotyczącymi dosłownie wszystkich zagadnień, od tak oczywistych jak sprawy kulinarne i kwestie wychowania dzieci po problemy natury technicznej. Skłonność teściowej do ustawicznego udzielania porad chcianych i niechcianych powodowała, że pan Sławomir reagował na jej opinie z pewną irytacją.

Wspomniana dama stwierdziła otóż, że auto należy powierzyć warsztatowi, w którym ona serwisuje własny pojazd. Zanim zięć zdążył zaoponować, pani Zofia zadzwoniła do rzeczonego serwisu i w krótkich słowach wyłuszczyła sprawę, prosząc o ustalenie jak najszybszego terminu wizyty i motywując to niedolą córki, której mąż nie ma czym dojeżdżać do pracy.

Ponieważ pani Zofia była stałą klientką, szef warsztatu zgodził się przyjąć Primerę bez kolejki. Zachwycony tym wszystkim jednak nie był, jako że takie „spady” po innych warsztatach zabierają na ogół najwięcej czasu. Tak oto Primera trafiła do trzeciego już warsztatu.

Pierwszy dzień pobytu w nim Nissana upłynął na wnikliwym badaniu auta. Tester diagnostyczny wyłowił z pamięci sterownika jeden błąd: EEPROM. Rozrząd był w porządku, kąt wtrysku również. Mechanik zwrócił uwagę na zbyt niskie, jego zdaniem, ciśnienie podawane przez pompę wtryskową. Trudno było jednak zrzucić winę akurat na nią, ponieważ dopiero co naprawiano ją w specjalistycznym serwisie. Podejrzenia przeniesiono więc na sterownik, gdyż po wykasowaniu błędu i ponownej próbie rozruchu powracał błąd EEPROM.

Następnego dnia coś tknęło młodego, bystrego elektromechanika, który oświadczył, że chce jeszcze to i owo w Primerze sprawdzić. Kilka godzin zajęło mu badanie Primery za pomocą oscyloskopu i multimetra. Widać było, że sprawa Nissana stała się dla elektromechanika nie tylko kwestią skutecznego wykonania usługi, ale również nurtującą zagadką, która musi zostać rozwiązania, gdyż inaczej będzie dręczyć, niczym nierozwiązana sprawa kryminalna.

Wreszcie nastąpił szczęśliwy finał. Przyczyna niesprawności została zidentyfikowana. Po prostej operacji stał się cud. Nissan zapalił na dotyk, a następnie z werwą wyjechał z warsztatu. Auto jeździ szczęśliwie do tej pory, nie wykazując żadnych niedostatków.

Powiedzmy jeszcze na koniec, że sprawa Primery została zwieńczona istnym festiwalem wylewnych gestów. Najpierw właściciel warsztatu po ojcowsku uściskał młodego elektromechanika, dziękując w myślach Bogu, że parę lat wcześniej przyjął do pracy tego chłopaka bez żadnego doświadczenia. Następnie pan Sławomir przy odbiorze auta potrząsał prawicą szefa warsztatu przez dobre pięć minut, wyrażając zachwyt dla profesjonalizmu wszystkich pracowników serwisu. Tego samego dnia pan Sławomir wycałował swoją teściową (tego szef warsztatu dowiedział się bezpośrednio od pani Zofii). Ucałowany został również sam szef – szczęśliwie nie przez pana Sławomira, ale jego ładną żonę. Nissan 1

Pora zdradzić, co też dolegało Primerze. Otóż przyczyną całego zamieszania było uszkodzenie wiązki elektrycznej, a konkretnie za duży opór na jednym kabelku zasilającym biegnącym z immobilizera, do komputera. Nie można było wykryć uszkodzenia miernikiem i dopiero po przeprowadzeniu pomiarów pod obciążeniem, udało się znaleźć przyczynę. Po wymianie przewodu wszystko zaczęło działać prawidłowo.

Wojciech Słojewski
Wocar

Zostaw Komentarz