Tylko na gazie

07 sty 2014

LR03Zdarza się, że pewne zjawiska interpretowane są rutynowo, choć jak wiadomo, ten sam efekt może mieć różne przyczyny. W efekcie takie schematyczne myślenie potrafi doprowadzić do diagnostycznej porażki.

 Większość eksploatowanych w Polsce samochodów terenowych z jazdą terenową ma zazwyczaj do czynienia jedynie podczas pokonywania odcinka gruntowej drogi przy okazji wyjazdu na działkę. Jednak w przypadku auta należącego do pana Marka było zupełnie inaczej. Jego Land Rover Defender rzeczywiście regularnie jeździł w warunkach, z myślą o których został zaprojektowany. Szlaki z błotem po kolana, stęchłe bajora, piach i kamienie – oto czemu musiało podołać auto tej zacnej brytyjskiej marki.

Właściciel Land Rovera nie mieszkał bynajmniej na szwedzkiej prowincji gdzieś za kręgiem polarnym, ani nawet w Bieszczadach lecz pod Warszawą i powiedzmy sobie szczerze, Land Rover był jego drogą, ale jednak zabawką. Na co dzień pan Marek korzystał z wygodnej limuzyny, za to w weekendy wsiadał w swój wehikuł, a następnie jechał przez pół miasta na poligon, by tam wraz z innymi zapaleńcami off-roadu wypalać benzynę, taplając się w błocku i pokonując podjazdy, które równie dobrze można ominąć.

Skoro o benzynie mowa, to trzeba przyznać, że Land Rover miał smoczy apetyt i do pokonania 10 kilometrów poligonowych bezdroży potrzebował wiadra benzyny. Ale taki był urok samochodu, który pod maską skrywał mocarny, 5-litrowy silnik, zapewniający potężny moment obrotowy.

 Żeby było oszczędniej

Ponieważ Pan Marek był człowiekiem praktycznym i oszczędnym, uznał, że obniży koszty swojej weekendowej pasji, jeśli założy w Land Roverze instalację gazową. Przy takiej paliwożerności auta, krok ten należy uznać za racjonalny, choć znajdą się puryści, którzy pomysł „zagazowania” kultowej terenówki uznają za haniebny.

Tak czy owak Land Rover trafił do specjalistycznego warsztatu, gdzie instalację LPG należycie zamontowano. Pojazd jeździł na gazie bez najmniejszego problemu, a do warsztatu stawiał się jedynie na rutynowe przeglądy i wymianę wytłuczonych na wybojach części.

Tu ważna informacja dla Czytelników. Auto przyjeżdżało do serwisu tak niemiłosiernie utytłane, że przed przystąpieniem do właściwych czynności należało je najpierw porządnie umyć z każdej strony. W przeciwnym razie mechanik zmuszony był docierać do poszczególnych elementów zawieszenia metodą archeologiczną, pokonując kolejne warstwy zaschniętej ziemi, niczym Henryk Schliemann poszukujący skarbów Troi. Było to pracochłonne i mało przyjemne, bowiem grudy błota wpadały za kołnierz, a na odkrywcę czekał nie diadem Heleny, ale najwyżej zerwany silentblock.

 Na benzynie niechętnie

Pierwsze problemy pojawiły się późną jesienią. Samochód zaczął przejawiać pewną niechęć do zapalania, a im stawało się zimniej, tym problem się nasilał. Pan Marek postanowił zatem udać się z Land Roverem do warsztatu.

Mechanik, któremu pan Marek zreferował zagadnienie, uznał, że najrozsądniej będzie zacząć od sprawdzenia pompy paliwa, bo o ile samochód jeździł na gazie, to jednak zapalał na benzynie. Okazało się, że pompa działa. Kolejnym krokiem diagnostycznym był pomiar ciśnienia paliwa. Tak jak fachowiec przewidywał, okazało się ono o wiele za niskie.

Mechanik podejrzewał, że niesprawność pompy jest efektem ciągłego jeżdżenia na gazie. Najwyraźniej coś tam się w niej zatarło. Wymieniono zatem pompę, założono nowy filtr benzyny i zalecono panu Markowi, żeby od czasu do czasu jeździł na benzynie.

Właściciel samochodu wziął sobie to zalecenie do serca tak bardzo, w ogóle przestał jeździć na gazie. Po tygodniu tego eksperymentu, podczas którego auto uruchamiało się coraz gorzej, Land Rover znarowił się całkiem i w ogóle przestał zapalać. Pan Marek zadzwonił więc do warsztatu.

Ponieważ tego dnia było dość ciepło, mechanik poradził mu, by spróbował uruchomić samochód na gazie, następnie przyjechał do serwisu. Rada została wcielona w życie i pół godziny później pojazd zameldował się w warsztacie.

 LR01Znów pompa?

Mechanik uznał, że objawy awarii ponownie wskazują na pompę. Jego przypuszczenia potwierdziły się podczas pomiaru ciśnienia paliwa. Znów było ono znacznie niższe od wymaganego. – Widzisz pan, jakie dziadostwo teraz sprzedają. Od początku nie podobał mi się ten zamiennik – westchnął warsztatowiec.

Ponieważ w hurtowniach nie było innych pomp niż wspomniany zamiennik, trzeba było użyć tego, co było dostępne. Zamontowano zatem kolejną pompę, a przy okazji wymieniono dla pewności świece i przewody zapłonowe. Samochód zapalił na dotyk, a osiągnięcie to udało się powtórzyć również po krótkiej jeździe próbnej. Wielce zadowolony klient odebrał auto, chwaląc się przy okazji, że za tydzień jedzie z kolegami na niezłą wyrypę, więc samochód musi być sprawny.

Radość trwała jednak krótko, a nawet bardzo krótko. Bowiem po tym jak samochód dojechał do domu, ponownie odmówił pracy na benzynie.

Pan Marek wrócił więc do warsztatu, lecz tym razem w gorszym nastroju. Mechanik tradycyjnie sprawdził ciśnienie paliwa, które – również tradycyjnie – okazało się za małe. Cholerne zamienniki… No tak, ale nawet najbardziej zrażony do zamienników mechanik musiałby przyznać, że dwie awarie nowo zamontowanej pompy jedna po drugiej, to sytuacja, która pozostaje w sprzeczności z rachunkiem prawdopodobieństwa i zdrowym rozsądkiem.

– No to może wymontujmy tę pompę i sprawdźmy, czy trzyma parametry – zaproponował przytomnie kolega z warsztatu. Tak też uczyniono. Podłączono pompę do prądu, zapewniono paliwo, a następnie tak spreparowany model poddano próbie. Ciśnienie okazało się być w normie. A zatem należało uznać, że pompa jest sprawna. Pozostało tylko, odpowiedzieć na pytanie, dlaczego samochód nie chce jeździć. – Z pewnością te zamienniki są niedobre, bo mają za mały wydatek. Są przecież znacznie mniejsze od oryginału – snuł domysły mechanik, który wydawał się już być całkiem skołowany.

 Krzysiek odkrywa prawdę

Argument ten wydawał się być nie całkiem od rzeczy, jednak problem polegał na tym, że nie można było określić właściwego wydatku paliwa dla tego samochodu. Mechanik wpadł więc na pomysł, by do auta wstawić pompę zbliżoną gabarytami do oryginału. Element taki leżał akurat na regale w warsztacie i służył na co dzień do wypompowywania paliwa. Szef warsztatu przystał na ten eksperyment, ale zapowiedział, że jeśli tym razem sprawa nie zostanie jednoznacznie wyjaśniona, samochód przejmie inny pracownik.

Pompa została zamontowana, a mechanik przeprowadził jazdę próbną na benzynie. Auto spisywało się bez zarzutu. Jednak szef postanowił dmuchać na zimne i przed wydaniem Land Rovera polecił przeprowadzić jeszcze jedną, tym razem nieco dłuższą jazdę próbną. Owa „ostrożność procesowa” okazała się zbawienna, bowiem w połowie drogi Land Rover bez dania racji stanął. Słychać było przy tym jakieś dziwne uderzenie. Zaniepokojony mechanik wysiadł, rozejrzał się dookoła i spojrzał pod samochód. Nie zauważył jednak niczego podejrzanego. Przełączył więc auto na gaz i wrócił do warsztatu. – Niech Krzysiek przejmie to auto, bo ja już nie wiem, co jest grane – zwrócił się przygnębiony do szefa.

Krzysiek – mechanik, który zaproponował zbadanie parametrów wymontowanej pompy rozpoczął pracę nad Land Roverem od rozmyślań. Po chwili refleksji orzekł zaś, że wszystkie wymontowane wcześniej pompy, włącznie z tą oryginalną są sprawne, a problem leży gdzie indziej. – Mam pewne podejrzenia, ale muszę jeszcze coś sprawdzić – wyznał tajemniczo. Godzinę później zameldował szefowi, że znalazł przyczynę awarii i następnego dnia rano samochód odzyska sprawność. Tak też się stało, w dodatku tym razem awaria została usunięta skutecznie.

LR02

Powód niedomagania był prozaiczny – nie działało odpowietrzenie zbiornika. Kiedy samochód pracował na gazie, nic się nie działo, ale podczas jazdy na benzynie powstawało w baku podciśnienie. Sprawiało ono, że spadało ciśnienie paliwa tłoczonego do wtryskiwaczy, dodatkowo zaś po dłuższej jeździe na benzynie wsysało się dno zbiornika zatykając smok pompy, co z kolei skutkowało zatrzymywaniem się auta. Odkształcenia te trudno było zobaczyć z zewnątrz, gdyż istniejące osłony i warstwa błota skutecznie je maskowały. Dopiero, kiedy mechanik zmierzył odległość do dna zbiornika i porównał ją z wysokością pompy, wywnioskował, że dno zbiornika jest wklęśnięte. Stuk, który jeden z pracowników warsztatu usłyszał podczas jazdy próbnej, wywołany był właśnie uderzeniem gwałtownie odkształcającego się dna zbiornika o smok pompy. W tej sytuacji nie pomagało odkręcenie korka wlewu paliwa, ponieważ odkształcony zbiornik skutecznie zatykał pompę.

Wojciech Słojewski
Wocar

Zostaw Komentarz