Wal jak w dym
Znajomy nasz ma nieszczęście mieć sąsiada hołdującego prastarej nadwiślańskiej tradycji palenia w piecu czym popadnie, niczym załoga krążownika cesarskiej marynarki SMS „Goeben”, który w 1914 roku wiał przed okrętami Royal Navy przez całe Morze Śródziemne. Niemieccy marynarze, wskutek braku węgla, desperacko porąbali wszystkie meble, włącznie z kojami i wrzucili do kotła, dzięki czemu udało się im szczęśliwie dopłynąć do Konstantynopola.
Nie wiemy przed czym ucieka ów sąsiad – najprawdopodobniej przed rachunkami za gaz, ale również wrzuca do kotła mnóstwo wszelkiego śmiecia, przez co w bezwietrzne zimowe wieczory całą okolicę zasnuwa smrodliwa mgła. Zaalarmowana kiedyś przez pokasłujących mieszkańców straż miejska przyznała się do całkowitej impotencji i wyznała, że może jedynie przyjechać i z ulicy popatrzeć na dym z komina oraz sporządzić notatkę służbową.
Najwyraźniej jednak czasy się zmieniły i alarmy smogowe przydały strażnikom miejskim więcej kompetencji i śmiałości. Ponoć już sprawdzają, czym kto pali i solą mandaty. Karane są również warsztaty samochodowe, w których jako alternatywnego paliwa używa się przepracowanego oleju. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że jest to zabronione, mimo że piece na takie paliwo mogą być legalnie sprzedawane – ot taki paradoks legislacyjny.
Paradoksów nigdy u nas nie brakowało. Można zresztą odnieść wrażenie, że ostatnio lawinowo ich przybywa. Tylko czystego powietrza jest coraz mniej.