Wszystkiemu winne śruby

09 maj 2018

Elon Musk niewątpliwie wyznaje starą, hollywoodzką zasadę piarową: nie ważne co mówią, byleby nie przekręcali nazwiska. Co chwila jest więc głośno o Tesli, a to z powodu lotu na Marsa, to znów ze względu na problemy finansowe, tak jak teraz, kiedy to okazało się, że firma z Palo Alto odnotowała rekordową stratę w pierwszym kwartale.

Musk twierdzi, że wszystkiemu winien jest dostawca układu wspomagania kierownicy, a konkretnie rdzewiejące śruby mocujące elektryczny silniczek, z powodu których Tesla musiała zorganizować wielką akcję serwisową, co kosztowało ją potężne pieniądze. Wspomniany dostawca broni się, że dziadowskie śruby dostarczył mu jego poddostawca.

Rdzewienie wyszło na jaw w krajach o surowszym klimacie, gdzie zimą drogi traktuje się środkami chemicznymi, które nie tylko rozpuszczają śnieg, ale również zżerają elementy podatne na korozję. Pewnie gdyby Tesla trzymała się Kalifornii i nie zaglądała do Norwegii, do afery by nie doszło. Wszak na pustyni Mojave nawet FSO Polonez prędzej by się rozsechł niż zardzewiał.

Tu przypomina się scena ze znakomitego niemieckiego filmu „Das Boot”, kiedy to w łodzi podwodnej dochodzi do awarii, a rozsierdzony kapitan grzmi, że w okręcie za setki tysięcy marek zawiodła śrubka za trzy fenigi. No cóż, takie wpadki przytrafiają się, jak widać, nie tylko Kriegsmarine.

Z całej tej historii płynie morał również dla warsztatów. Trzeba zwracać uwagę na to, co się montuje w samochodzie, a zasada ta dotyczyć powinna nie tylko drogich i złożonych podzespołów, ale również najbardziej banalnych „dynksów”, które mogą się okazać najsłabszym ogniwem.

Zostaw Komentarz