Z wiatrem i pod wiatr

29 sty 2020

Wizja zaprowadzenia w Polsce powszechnej elektromobilności nie tylko się nie przybliża, ale nawet jakby oddala. Takie przynajmniej wrażenie można odnieść, śledząc prasę codzienną. Dziennik „Rzeczpospolita” wykazuje, że przez drożejący prąd nie będzie się opłacało jeździć nie tylko osobowymi samochodami elektrycznymi, ale nawet autobusami. Autorzy publikacji wyliczyli, że przejechanie 100 kilometrów samochodem elektrycznym już teraz może kosztować ponad 50 złotych, a wkrótce koszt tej przyjemności dobije do 70 złotych, co wyniesie dwa razy więcej niż za przejazd dieslem.

Gazeta wskazuje również, że skończyło się promocyjne, bezpłatne ładowanie na tych paru stacjach benzynowych, które miały odpowiednie stanowiska. Stosowne opłaty wprowadził już Lotos, do końca półrocza to samo zrobi inny państwowy czempion – Orlen.

Czym zatem jeździć? Jak żyć, panie premierze? – zapewne niejednemu kierowcy chodzi po głowie to klasyczne już pytanie retoryczne. Odpowiedź łatwa nie jest. Prąd drogi i z importowanego węgla, diesle ekologicznie skompromitowane przez afery, słowem – ślepa uliczka.

My, jak zwykle w czynie społecznym, podrzucamy naszemu rządowi następującą ideę, która co prawda nie jest nowa, ale wciąż aktualna. Jej hasło też jest zresztą znane, a brzmi: siły natury w służbie człowieka.

Proponujemy otóż koncepcję pojazdów żaglowych napędzanych siłą wiatru. Pomysł jest jak najbardziej sprawdzony. Już parę lat temu amerykański wynalazca i entuzjasta ekologii John MacTaggart przemierzył Amerykę od Kalifornii po Florydę wehikułem własnej konstrukcji stanowiącym skrzyżowanie roweru, żaglówki i pojazdu solarnego. Przy sprzyjających wiatrach osiągał prędkość nawet 80 km/h!

Wydaje się, że wskrzeszenie zakładów Romet w Bydgoszczy jest bardziej realne niż zbudowanie w Polsce drugiej Tesli. Będzie zdrowiej i spokojniej, bo kierowcy zamiast na siebie trąbić, będą się pozdrawiać prastarym żeglarskim zawołaniem: ahoj!

 

 

 

Zostaw Komentarz