Życie bez rury, czyli wróżenie z bulgoczącego gazu
Gazrura Nordstream wysadzona pod wodą przez nieznanych sprawców wyzionęła ducha, a wraz z nią blisko 800 mln m3 gazu ziemnego, który wybulgotał prosto do atmosfery. Stało się tym samym jasne, że business as usual nie powróci, a europejska gospodarka, zwłaszcza niemiecka, będzie musiała urządzić sobie jakoś życie bez rosyjskiego gazu.
O tym że ucierpi przemysł motoryzacyjny, który i bez gazowych niedoborów borykał się z deficytami, było wiadomo od razu. Teraz jednak obawy przybierają formę konkretnych problemów. Ograniczenie podaży gazu wywindowało w kosmos ceny energii elektrycznej, więc koszty produkcji gwałtownie wzrosły. Do tego gaz jest bezpośrednio wykorzystywany w wielu procesach technologicznych. Fabryki samochodów boją się przymusowych przestojów, a wąskim gardłem mogą okazać się lakiernie, w których gaz używany jest do suszenia. Szefowie koncernów samochodowych drżą też o dostawy szyb, ponieważ w hutach szkła gaz służy do opalania pieców.
Tu należy dodać, że wielkim producentem szyb jest sandomierski zakład Pilkingtona, który alarmuje, że ewentualna konieczność przerwania produkcji będzie się wiązała z gigantycznymi kosztami ponownego jej uruchomienia z powodu konieczności wyremontowania wygaszonych pieców. W Niemczech hutnictwo szkła jest na liście branż, które mają zagwarantowane dostawy gazu, tymczasem w Polsce ten sektor chroniony nie jest. Niedawny popłoch w branży spożywczej odciętej znienacka od dostaw dwutlenku węgla z powodu nagłego przerwania produkcji w zakładach azotowych wskazuje, że u nas spodziewać się można wszystkiego. Na kogo wypadnie, na tego bęc!
Według analizy przeprowadzonej przez renomowane uczelnie, Niemcy muszą ograniczyć konsumpcję gazu o 25 procent, a jednym ze sposobów ma być zmniejszanie produkcji lub np. przenoszenie jej do innych państw. To zapewne wpłynie na zmiany w łańcuchach dostaw, co grozi wykolegowaniem wielu polskich zakładów.
Jak długo potrwa ta gazowa bryndza, jeszcze nie wiadomo. Premier Belgii radzi przygotować się nie na jeden trudny sezon grzewczy, ale na pięć, a może i dziesięć. Dla odmiany nasi przywódcy zalecają optymizm, tyle że na razie nikomu się on nie udziela.
My jednak nie chcemy zostawić Czytelników bez słowa pociechy. Otóż mimo wszystko wierzymy, że jakoś się w Europie z tym wszystkim pozbieramy. Niemcy postawią eins, zwei, drei, pływające gazoporty, flota gazowców zacznie przywozić LNG z całego świata, a do nas przez Baltic Pipe pełnym strumieniem popłynie gaz z Norwegii. Przy okazji powstaną jakieś nowe technologie, które pozwolą obejść obecne ograniczenia.
A dziurawa gazrura z Rosji niech sobie tymczasem spokojnie pod wodą sparcieje i niech pożytek z niej mają najwyżej jakieś morskie stworzenia.