Albo zapala, albo nie

03 sty 2023

Czasem nawet najbardziej pospolity pojazd może mieć swoją własną tajemnicę, której poznanie wymaga odrobiny cierpliwości do samochodu oraz życzliwości wobec jego właściciela.

Niezależny warsztat przypomina trochę lecznicę weterynaryjną z uroczego brytyjskiego serialu „Wszystkie zwierzęta duże i małe”. Bywa, że przyjedzie kosztujący czapkę pieniędzy Range Rover, ale też potrafi się przybłąkać jakiś leciwy emerycki samochodzik, którego wartość można wydatnie podnieść, tankując go do pełna. Taki właśnie wehikuł trafił do niezależnego, lecz dobrze wyposażonego warsztatu. Był to kilkunastoletni Daewoo Matiz należący do sympatycznego pana Waldka, emerytowanego nauczyciela polonisty, znajomego właściciela serwisu.

Postał i nie chce ruszyć

Pan Waldek zadzwonił z prośbą o pomoc. Matiz nie chciał bowiem po dłuższym postoju zapalić. Rozrusznik kręcił, kręcił, ale po kilkunastu próbach akumulator padł. Nie pozostało nic innego jak wziąć auto na hol i przyprowadzić do warsztatu. Na miejsce posłany został holownik, co nawiasem mówiąc nie zostało doliczone do rachunku, gdyż szef warsztatu lubił pana Waldka, a poza tym zdawał sobie sprawę, jak przedstawia się finansowa kondycja emeryta.

Samochodzinę przywieziono i poddano badaniom. Po wstępnych oględzinach uznano, że należy zamontować nowe świece, bo stare zalewało, poza tym sam ich wygląd wręcz się tego domagał. Świece więc wymieniono, akumulator naładowano. Silnik zapalił i pracował dobrze. Pozostało więc poprosić właściciela o odbiór samochodu. Okazało się jednak, że pan Waldek nie może tego zrobić od razu, gdyż przebywa na badaniach, na które czekał osiem miesięcy. Poprosił więc, żeby przetrzymać Matiza w warsztacie, a przy okazji jeszcze go przetestować. Jak się okazało była to słuszna decyzja.

Zły wpływ czasu

Co prawda następnego dnia Matiz zapalił, ale już z dużym trudem, co skłoniło mechanika do przeprowadzenia inspekcji układu zapłonowego. Przewody okazały się być prawie nowe, jednak palec i kopułka dożywały już swych dni, więc zostały wymienione. Po tej operacji samochód dał się uruchomić bez problemu.

Minęły następne dwa dni i Matiz znów postanowił odmówić posłuszeństwa. Silnik nie chciał zapalić, a mechanik zauważył, że w czasie gdy rozrusznik działa, na panelu zapala się kontrolka z kluczykiem, oznaczająca immobilizer. Po kilkunastu próbach akumulator rozładował się.

Mechanik zadzwonił do właściciela auta, żeby go dopytać, czy w Matizie są jakieś zabezpieczenia dodatkowe. Okazało się, że podejrzenia były słuszne. W samochodzie zainstalowany był od lat nieużywany alarm, o którym właściciel już dawno zdążył zapomnieć. Trzeba go było zdemontować i ponownie sprawdzić, jak samochód zapala po dłuższym postoju.

Po wyrzuceniu alarmu auto dało się uruchomić, jednak coś jeszcze niepokoiło mechanika, dlatego po skonsultowaniu się z panem Waldkiem postanowił pozostawić samochód w warsztacie do poniedziałku.

Ostatnia prosta

Tak więc Matiz spędził na warsztatowym parkingu cały weekend. A w poniedziałkowy poranek mechanik przeprowadził jeszcze jedno badanie. Sprawdził otóż napięcie w instalacji podczas rozruchu. Okazało się, że spada do 9 V i jeśli silnik zapalił od razu, to wszystko działało dobrze przez cały dzień, a jeśli nie, to akumulator się rozładowywał i do widzenia.

Symptomy te niedwuznacznie wskazywały, że niedomaga akumulator. Zbadano więc go testerem sprawdzającym baterię pod obciążeniem i badanie to ostatecznie wykazało, że akumulator trzeba wymienić. Po założeniu nowego Matiz zapalał już w każdej sytuacji bez żadnych narowów. Samochód został wydany panu Waldkowi, który zapowiedział, że mały wozik wygasłej już marki jest jego ostatnim samochodem i na nim skończy się przygoda pana Waldka z motoryzacją.

Wojciech Słojewski, Wocar

 

 

 

 

 

Zostaw Komentarz