Audionatręctwa pana Tadeusza
Choć samochód to nie filharmonia, są użytkownicy, którzy niczym wytrawni melomani wsłuchują się w dźwięki wydawane podczas jazdy przez pojazd, a każdy szmer niewiadomego pochodzenia przyprawia ich o niepokój.
Niektórzy kierowcy są wyjątkowo odporni na różne natarczywe dźwięki wydawane przez zepsute elementy pojazdu. Ileż to razy się zdarza, że do warsztatu trafia samochód, w którym łożysko wyje niczym bombowiec nurkujący Junkersa, sam właściciel twierdzi zaś, że żadne odgłosy go nie niepokoiły.
Spod spodu
Do takich niewyczulonych na odgłosy użytkowników z pewnością nie należał pan Tadeusz, emerytowany oficer Wojska Polskiego, właściciel Volvo S40. Dżentelmen ten wyjątkowo dbał o swój niemłody już samochód. Regularnie przyjeżdżał na przeglądy i zlecał wymianę wszystkiego, co wymianie podlegać powinno, przy tym zawsze prosił o stosowanie części renomowanych marek. Volvo pana Tadeusza zawsze było wysprzątane i wypucowane, nawoskowany lakier błyszczał, a samochód prezentował się jak na zdjęciach z portalu aukcyjnego. Niewątpliwie warto byłoby ten samochód kupić, tyle że pan Tadeusz nie miał najmniejszego zamiaru go sprzedawać.
Pewnego razu pan Tadeusz, jak co roku, przyjechał do warsztatu na rutynowy przegląd. Przy okazji zwrócił się do mechanika z prośbą nierutynową. Wyznał otóż, że w jego aucie coś w czasie jazdy hałasuje, a dźwięk dochodzi jakby spod samochodu. Volvo zostało w warsztacie. Inspekcję przeprowadzono, olej, filtry, płyny zmieniono, podobnie jak przednie tarcze hamulcowe i klocki, które były już zużyte.
Pozostało jeszcze ustalić, co w Volvo hałasuje. Mechanik udał się więc na jazdę próbną, podczas której dało się usłyszeć jakieś stukanie, tak jakby tłumik o coś uderzał. Po powrocie do warsztatu sprawdzono układ wydechowy. Rzeczywiście okazało się, że tłumik był dość niestabilnie zamocowany i na wybojach łomotał. Luźne wieszaki zostały wymienione na nowe, samochód wydano klientowi.
Z tyłu
Kilka dni później pan Tadeusz pojawił się ze swoim Volvo ponownie. Stwierdził, że znów są hałasy. Tym razem jednak ich źródła upatrywał w tylnych hamulcach. Volvo spoczęło na podnośniku, a mechanik jeszcze raz dokonał przeglądu tylnego zawieszenia i hamulców. Żadnych luzów nie znalazł, natomiast tylne tarcze były już dość skorodowane i istniało podejrzenie, że to właśnie one wydają niepożądane dźwięki. Choć klocki były zużyte w niewielkim stopniu, po konsultacjach z klientem, cały komplet został wymieniony. Przy okazji mechanik zalecił użytkownikowi wymianę opon. Była już pełnia wiosny, a on wciąż jeździł na zimówkach.
Opony zmieniono, mechanik przeprowadził jeszcze na wszelki wypadek jazdę próbną, która nie wykazała żadnych hałasów. Auto wróciło do właściciela.
Nie wiadomo skąd
Po tygodniu Volvo znów zameldowało się w warsztacie. Na jego widok mechanik aż zaklął w myślach, bowiem tropienie hałasów już mu się zdążyło sprzykrzyć. – Wciąż, dziamdzia jego glań, hałasuje – zagaił pan Tadeusz, przy czym wyjaśniamy, że przekleństwo zapożyczone od Witkacego to „etykieta zastępcza”, użyta by oszczędzić Czytelnikom słów zbyt grubych. – Głównie podczas szybszej jazdy, np. na autostradzie – dodał właściciel Volvo.
Tym razem profilaktycznie wymieniono skorodowane tarcze osłonowe tylnych hamulców, oczyszczono zaciski i prowadnice, posmarowano linki hamulcowe. Szczerze mówiąc, mechanik robił to wszystko bez większej wiary, że akurat te operacje będą miały wpływ na hałas bądź jego brak. Autostradowa jazda po obwodnicy nie wykazała żadnych nienormalnych odgłosów. Volvo wydano po raz kolejny, z cichą nadzieją, że pana Tadeusza nie będą już prześladować żadne natarczywe dźwięki.
Badanie użytkownika
Gdzie tam! Dwa dni później pan Tadeusz był ze swoim Volvo z powrotem. – Panowie, hałasuje, ale tylko na autostradzie – wyjaśnił użytkownik. – Mam w planach dalszą podróż, ale boję się tak z tym jechać.
Mechanik zaczął całkiem poważnie podejrzewać, że klienta trapią jakieś natręctwa i owe hałasy są w rzeczywistości niegroźnymi, ledwie słyszalnymi odgłosami, które w głowie pana Tadeusza potężnieją, rezonują i stają się prawdziwą udręką. Tym razem fachowiec wziął się na sposób. Poprosił bowiem użytkownika o wspólną jazdę po autostradzie, tak by kierowca na gorąco zgłaszał, kiedy usłyszy owe hałasy.
Pomysł był zaiste pierwszorzędny, godny doktora House’a. Owszem hałasy się pojawiły. Słyszał je dobrze nie tylko sam pan Tadeusz, ale również siedzący obok na fotelu pasażera mechanik. Gdyby jednak nie wspólna przejażdżka, mógłby on poszukiwać źródeł tych hałasów z równym powodzeniem, co tropiciele potwora z Loch Ness.
Okazało się bowiem, że prześladujące właściciela Volvo odgłosy powodowane były wjeżdżaniem na linię oddzielającą pasy ruchu, namalowaną specjalną szorstką farbą, której zadaniem jest właśnie wytwarzanie dźwięków alarmujących kierowcę, którego np. morzy sen.
Wojciech Słojewski, Wocar